Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziecko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziecko. Pokaż wszystkie posty

Żłobek i przedszkole? Niekoniecznie...


Mamy wrzesień, więc siłą rzeczy aktualny temat numer jeden to żłobki i przedszkola. Temat gorący, a jakże, nieobojętny żadnemu rodzicowi i jak jeden z wielu dzielący rodziców. Zwłaszcza temat żłobków to drażliwa sprawa niczym karmienie. Rodzice dzielą się na zagorzałych zwolenników, dla których żłobek to miejsce, gdzie dziecko społecznie się odchami, wspaniałe "ciocie" wszystkiego nauczą i dwulatek mentalnie przewyższy wiedzą i intligencją czterolatka siedzącego z mamą w domu. Przeciwnicy zaś postrzegają żłobek jako zło koniecznie, siedlisko chorób wszelakich, bezduszną poczekalnię gdzie dziecko jest zdane samo na siebie, chodzi 8 godzin w jednej pieluszce, niewiele zje, najwięcej czasu przepłacze, tęsknie spoglądając w stronę drzwi, aż mama się zjawi.
Oczywiście poglądy są skrajne, pewnie większość rodziców jakiś dylemat ma, a prawda jak zwykle leży gdzieś po środku.
Nie ukrywam, że mnie co prawda bliżej by było do tej drugiej grupy, chociaż znam dużo dzieci, dla których żłobek rzeczywiście jest miejscem, do którego lubią chodzić. Moje dzieci do żłobka nie chodziły, a mój pierworodny nawet do przedszkola, ku zgorszeniu ogółu, poszedł ekstremalnie późno, bo miał 4,5 roku. Przyznam szczerze, że moje  niezbyt entuzjastyczne podejście ma zapewne przyczynę w moim dzieciństwie, gdzie bez euforii wspominam moje pierwsze lata przedszkola akurat, bo żłobek i tak mnie ominął.
Ostatnio wiecznie trafiam na zachwycone opinie mam, które uważają wczesną opiekę nad dzieckiem za wspaniały pomysł. Wychwalają ile dziecko może się nauczyć i tak na prawdę temat trudnej adaptacji to jeden wielki mit. I tu zmierzam do sedna chcąc obalić teorię, że dziecko się łatwo przyzwyczaja, a problem aklimatyzacji dotyczy w głównej mierze psychiki rodziców niż samego dziecka, które z założenia może na początku płakać.
Otóż, o ile jak wspomniałam starszy urwis miał 4,5 roku i bez problemów przebiegło jego pójście do przedszkola, o tyle młodszego, który skończył w lipcu 3 lata postanowiłam wysłać teraz. Moja decyzja nie wynikała jednak z faktu że młodemu chcaiłam narzucić trochę dyscypliny, żeby nauczył się trochę społecznej pokory, bo na razie mały z niego zuchwalec. Oczywiście wiem, że trzy lata to naturalny wiek na pójście do przedszkola, ale mimo, że dziecko jest już rozumne i wie, że mama niedługo przyjdzie, wcale nie znaczy, że chętnie w nim zostanie. Mało tego płacz przy rozstaniu i przez 15 minut po nim to jedno, a przez całe 1,5 godziny to już zupełnie inna sprawa. Niestety pogląd, że jak dziecko płacze, to znaczy że dobrze spełniamy swoją rolę jako rodzic, że dziecko nie chce się z nami rozstać też mnie nie przekonuje. Mało tego, uważam, że trzeba mieć stalowe nerwy i być mega odpornym kiedy maluch chowa się pod stół z płaczem, że nie chce iść, po drodze wierzga i wrzeszczy w niebogłosy "mamusiu nie zostawiaj mnie",  trzyma kurczowo, jak prowadzone na rzeź. Niestety moja psychika siada w takich chwilach... Mocno zazdroszczę mamom, których dzieci chętnie się z nimi rozstawały, a w drodze powrotnej śpiewały piosenki, których się uczyły. Pewnie rzeczywiście problem ma matka, która przeżywa płacz i rozpacz dziecka. Ale czy dziecko go nie ma, jeżeli tęskni i płacze? Chcemy, żeby dzieci były z nami związane,a jednocześnie dążymy, niejednokrotnie brutalnie, do separacji i przyspieszonego dojrzewania. Oczywiście proces naszej próby przekonywania się do przedszkola będzie trwał, ale i tak nie będę w stanie wzruszyć na to ramionami, jeśli moje dziecko będzie płakać. Ja z uśmiechem go odprowadzę, przekonując że się będzie świetnie bawił, ale kiedy wyjdę, też będę płakać, pełna wątpliwości czy może za kilka miesięcy poszłoby gładko...
Czytaj dalej...

JAK ZAPLANOWAĆ WAKACJE Z DZIECKIEM ZA GRANICĄ

wakacje za granica z dziecmi


Mimo, że dla wielu jest to normą, ja długo się zbierałam, by dać się namówić na tak odległy wyjazd. Dlatego nasz pierwszy taki wyjazd ma miejsce, kiedy moj starszy syn ma ponad 6 lat, a nie 6 miesięcy. Byłam pełna obaw, jak urwisy zniosą podróż, czy nie przytrafi się coś nieprzewidzianego, czy będą zadowoleni, co zabrać ze sobą...? Teraz stwierdzam, że przygotowałam się dosyć dobrze, a mimo to nie mogłam wykluczyć kilku zdarzeń. Po prostu nie da się wszystkiego przewidzieć, ale mimo to warto przed takim wyjazdem trochę zaplanować. Moje wyjazdy nauczyły mnie kilku rzeczy, którymi podzielę się z Tobą.

#1 DROGA
W pierwszej kolejności polecam przemyśleć środek transportu. Jeśli na przykład Twoje dziecko choruje w samochodzie, możesz za pewniak uznać, że w samolocie będzie tylko gorzej. Jeśli zakładasz, że dobrze zniesie lot, zapewnij mu rozrywkę, żeby się nie nudziło, no chyba że podróż jest w nocy, to zadbaj o to, żeby było mu ciepło.
Mimo, że moje dzieci nie cierpią na chorobę lokomocyjną (odpukać, ja niestety wiem coś o tym!), miałam spore obawy przed lotem. Nie wiedziałam jak się będą czuli i czy zmiana ciśnienia nie spowoduje problemów z uszami. Podobno dzieci, które dosyć często cierpią na zapalenia uszu, mogą mieć spory problem w trakcie lotu i po. Tuż przed naszym wylotem usłyszałam kilka strasznych historii, o bolącym długo po locie uchu, o pęknięciu błony itp. Zaopatrzyliśmy się nawet w słuchawki wygłuszające, oczywiście gumy i lizaki to standard na lot. Na szczęście żądna z moich obaw się nie sprawdziła. Przynajmniej w przypadku dzieci, bo to ja lot przespałam w owych słuchawkach, ciężko znosząc drogę. Tak, śmiechu warte, że matka choruje w samolocie i boi się latać, a nie dzieci...

#2 LISTA
Zrób listę rzeczy, które musisz zabrać. Zabierz się za to wcześniej, nie dwa dni przed wylotem i systematycznie dopisuj do niej KAŻDY drobiazg, który przyjdzie Ci do głowy, także ten dla Ciebie, a nie tylko dzieci. Nawet najdrobniejszy i taki, który uważasz za oczywisty jak wsuwka do włosów, szczoteczka do zębów, czy para majtek. Tak, dobrze czytasz, jak parę lat temu jechaliśmy na wakacje to tak zadbałam o swoje dziecko, że sama pojechałam w jednych majtkach, które miałam na sobie... Bez komentarza.

#3 APTECZKA
Wszystkie potrzebne rzeczy do apteczki też zapisuj na liście. I na prawdę weź pod uwagę wszystko, co może Ci być potrzebne, biorąc pod uwagę, nawet najczarniejszy scenariusz. Nie wiesz, jakie leki są za granicą w aptekach, więc lepiej nie liczyć na ich zakup. Warto wziąć wszystko, co dziecku może być potrzebne, od leku na gorączkę, a kroplach do oczu skończywszy. Warto pamiętać o czymś na biegunkę, ale także na zaparcie. 
Mimo, że wydawało mi się, że jestem przygotowana na wszystko, żałowałam, że nie wzięłam elektrolitów w postaci jaką lubią moje dzieci, a niestety rozpuszczonego proszku nie lubią. Dlaczego elektrolity? Dwa dni pobytu, a starszy urwis wymiotuje całą noc bliżej, niż dalej... Skończyło się szpitalem i na szczęście strachem, ale takich wrażeń nie polecam. 
Kolejny problem to wypróżnianie, a niestety zmiana pożywienia i niekiedy przyziemnej rzeczy jak toaleta, mają duże znaczenie i warto pomyśleć o czymś, co może dziecku pomóc. Niestety, bardziej obawiałam się biegunki i na taką ewentualność miałam mały wybór leków i skończyło się na kupieniu czopków glicerynowych. Na szczęście dali sobie zaaplikować, ale jeśli miałabym się pakować kolejny raz wzięłabym więcej saszetek Dicopegu, który pomaga w takich sytuacjach.

#4 OCZY WOKÓŁ GŁOWY
Mając dzieci wiesz pewnie, że wakacje z nimi to niekoniecznie super wypoczynek. Nie możesz sobie bezkarnie leżeć przy basenie, popijając beztrosko drinka z palemką. No chyba, że masz starsze dziecko, które chętnie zostanie pod opieką animatora, a Ty masz czas dla siebie. Inaczej musisz ciągle być czujna i w pogotowiu. Przy kąpieli w basenie, spacerze po mieście, jedzeniu na przykład ryby, czy zabawie na plaży, a i tak może Cię spotkać coś nieoczekiwanego. Młodszy na odmianę urwis, podczas zabawy na plaży staną na pszczole. Co było dalej, można się domyśleć, a efekt był taki, że znów zahaczyliśmy o grecką służbę zdrowia. Na szczęście młody nie jest uczulony...

#5 WRZUĆ NA LUZ
Nie pozostaje Ci nic innego, jak przestać się przejmować i martwić na zapas. I tak wszystkiego nie przewidzisz, a tylko możesz zepsuć sobie wakacje. Żeby poczuć się pewniej, weź ze sobą Persen i rozmówki, jeśli masz zaległości w angielskim, zwłaszcza te dotyczące różnych dolegliwości. Akurat o żadnej z tych rzeczy nie pomyślałam, a byłoby warto. Ja w każdym razie odpoczywam po wakacyjnym stresie i następnym razem, gdziekolwiek nie pojadę, mam nadzieję mniej rzeczy mnie zaskoczy.
Na samym końcu. kiedy już na wyrost martwiłam się czy coś jeszcze może się przytrafić i w dodatku już zaczynał dopadać mnie stres przed kolejnym lotem, usłyszałam od mojego 6 latka "mamo, a czemu ty tutaj w ogóle nie jesteś uśmiechnięta?". Dało mi to do myślenia, że zapomniałam spakować więcej dystansu, chociaż z dziećmi łatwe to nie jest...

Czytaj dalej...

PRZEGLĄD UBRANEK NA LATO, CZYLI CO WARTO KUPIĆ NA NADCHODZĄCY SEZON



przeglad ubranek dla dzieci na lato


W prawdzie lata jeszcze nie mamy, co niestety pogoda i temperatury skutecznie potwierdzają, ale na pewno nas w końcu zaskoczy. Mam nadzieję, że już niedługo, dlatego dziś przegląd ubranek na lato dla chłopców i dziewczynek w wieku od 2- 7 lat, czyli od jakiś 92 cm do 128 cm. Wzięłam na tapetę 5-10-15, znaną polską markę, którą pewnie każdy zna Jest tu spory wybór fajnych ciuszków dla smyków, a w dodatku fajne promocje, chociaż sezonu na nie jeszcze nie ma, więc warto się w coś zaopatrzyć zawczasu. Kupujecie, lubicie?

co warto kupic w 5 10 15
5-10-15
1. 52,49 zł,  2. 44,99 zł,  3. 48,74 zł,  4. 52,49 zł,  5. 48,74 zł,  6. 26,24 zł


przeglad ubranek na lato w 5 10 15


1. 22,49 zł,  2. 22,49 zł,  3. 24,99 zł,  4. 19,99 zł,  5. 22,49 zł
 6. 24,99 zł,  7. 26,24 zł,  8. 24,74 zł, 9. 24,74 zł



przeglad ubranek w 5-10-15


1. 19,99 zł,  2. 22,49 zł,  3. 29,99 zł,  4. 34,99 zł,  5. 29,99 zł,  6. 34,99 zł




przeglad ubranek na lato w 5-10-15

1.  67,49 zł,  2. 24,74 zł,  3. 26,99 zł,  4. 24,74 zł,  5. 33,74 zł,  6. 29,99 zł
Czytaj dalej...

JAK WZMACNIAĆ POCZUCIE WARTOŚCI U DZIECKA

chwalic czy nie chwalic

Ostatnio spotkałam się z nowym, przynajmniej dla mnie poglądem, że dziecka nie powinno się chwalić. Przekaz tej filozofii jest w sumie jasny i czytelny. Im częściej chwalisz dziecko, tym więcej i częściej ono tych pochwał oczekuje. I właśnie chęć kolejnych pochwał, z czasem staje się jego jedyną motywacją. Czyli generalnie chodzi o to, że jeśli zaczniesz chwalić dziecko, to w efekcie będziesz musiała je chwalić na okrągło, za każdą bzdurę, każdy drobiazg, a wręcz obowiązek. Pochwała, której oczekuje, będzie jego głównym motorem napędowym, a gdy tej pochwały nie usłyszy, straci całą chęć do działania i cały zapał do czegokolwiek.

Czy rzeczywiście tak jest? Wcześniej w ogóle nie miałam pojęcia o takiej teorii, filozofii, sposobie wychowania, podejściu do dziecka. Właściwie nie wiem jak to określić, ale zaczęłam się zastanawiać czy taki pogląd jest słuszny, a nawet przy badaniu gotowości szkolnej mojego sześciolatka u psychologa dziecięcego, weryfikowałam swój pogląd w tej kwestii.  Co prawda nie sposób mu odmówić pewnej logiki. w końcu normalna kolej rzeczy, człowiek ma w naturze, że chce więcej, a już tym bardziej dziecko, które z założenia nie zna czegoś takiego jak umiar. Więcej zabawek, więcej cukierków, więcej lodów, więcej czasu na placu zabaw, albo do zabawy przed spaniem... Dorośli nie są wcale lepsi. Chcemy więcej, mamy jedno chcemy drugie, większe mieszkanie, lepszy samochód, więcej pieniędzy, lepszą pracę, kolejne dziecko, kolejną parę butów, nową kuchnię, lepszy telewizor... I o ile w przypadku dzieci ilość tych chciejstw jest ograniczona, to w przypadku dorosłych chyba nie ma końca i śmiem twierdzić, że to my jesteśmy bardziej zachłanni, niż dzieci.

Chwalone dziecko domaga się pochwał. Czy jest coś w tym złego? Czy to jest dla niego źle, a może wymaga od nas, jako rodziców zbyt dużego wysiłku? Przecież każdy lubi czuć się doceniany i ważny, tym bardziej dziecko ma do tego prawo.
Jasne, możesz powiedzieć, że skoro pochwały stają się jego jedyną motywacją, to że co? W szkole się będzie uczył dla Twoich pochwał, a nie dla siebie? Swojego pokoju nie posprząta ot tak, dla siebie, tylko żeby zostać pochwalonym?
A nie jest tak czasem? Nie oszukujmy się, zanim młody człowiek zrozumie, że uczy się wyłącznie dla siebie i liczy się nie tylko efekt końcowy w postaci oceny, tylko zdobywanie wiedzy, to ma inne motywacje. Uczy się dla ocen, uznania nauczyciela, rodziców, a nawet nie raz dla wyższego kieszonkowego, albo nowego wymarzonego gadżetu albo zabawki. To czy nie może uczyć się także dla pochwał rodziców?
Przecież oceny w szkole to też forma pochwały, a gdy dostajesz lepszą jesteś doceniony i pochwalony. I gdy w przypadku gorszej oceny, czasem niesprawiedliwej, dziecko może ten zapał stracić, to czy pochwała rodzica za wniesiony w naukę trud i wkład pracy, nie jest pomocna, żeby nie powiedzieć konieczna? Dziecko wtedy wie, że Ty je doceniasz, a przecież Twoja opinia ma być dla niego najważniejsza.

Chwalisz swoje dziecko? Wzmacniasz jego poczucie wartości. Jest to niesłychanie ważne w przypadku dzieci nieśmiałych, niepewnych siebie. Takim, którym pochwały są niezbędne dla zdobycia własnego poczucia wartości, które jest niezbędne w życiu. 

Nikt Cię nigdy nie doceni, jeśli nie docenisz sam siebie.

A żeby nauczyć się doceniać sam siebie, najpierw musisz być doceniany przez rodziców.
Oczywiście podstawową rzeczą jest charakter, wiele zależy od niego i to do osobowości dziecka należy dopasować swój sposób chwalenia go. Niektórzy rodzą pewni siebie i przebojowi, a inni muszą nad tym pracować. I właśnie ta praca zaczyna się od wczesnego dzieciństwa i zależy w znacznej mierze od rodziców. Chwalisz swoje dziecko? Wychowujesz go na człowieka, który czując się docenianym, będzie bardziej wierzył w siebie i swoje możliwości, a to jest gwarancją sukcesu w życiu. Nie chodzi oczywiście o to, żeby wyrósł na zarozumiałego bufona, któremu wszystko się należy, ale na człowieka świadomego i dążącego do samorozwoju, a nie zakompleksionego, umniejszającego swoje możliwości i pozbawionego wiary w siebie.

Twoje dziecko lubi być chwalone? A kto nie lubi? Chwal go, niech wie, że go doceniasz, korzystaj z tego póki Twoja opinia, a nie rówieśników jest dla niego najważniejsza. Na pewno zaprocentuje to w przyszłości.

Chwalicie swoje dzieci czy uważacie, że za oczywistości nie warto? Czy pierwsze kroczki, pierwsze koślawo narysowane kółko, ułożona wieża z klocków czy samodzielny zjazd ze zjeżdżalni wymagają pochwał? A może należy je przyjmować jako coś naturalnego, co i tak dziecko zrobi i lepiej nie nadużywać radosnego "ślicznie, piękne, super, udało ci się"?
Czytaj dalej...

SZTUKA KORZYSTANIA Z NOCNIKA

jak i kiedy nauczyc dziecko korzystania z nocnika

Mając 7 miesięcy zaczął sikać do nocnika
Odkąd skończyła 1,5 roku woła, że chce sikać
W tydzień go odpieluchowałam
Od razu załapała jak korzystać z nocnika


Pewnie nie raz słyszałaś podobne teksty. Nauka korzystania z nocnika stanowi dla rodziców kolejny punkt, w którym mogą się ścigać z innymi rodzicami. Siadanie, chodzenie, gaworzenie, pierwsze słówka, ząbki i w końcu nocnik... Istne zawody ambitnych rodziców, których dziecko powinno być pierwsze we wszystkim. Najpierw są to funkcje życiowe, a później się to przeradza w kolejne talenta, zdobywanie kolejnych sprawności i życiowych (a czasem nieżyciowych) umiejętności, by dzielnie stymulować rozwój swojego nadzdolnego dziecka.

Ale tak serio. O ile wiadomo, że siadanie, chodzenie, ząbkowanie itp. nie są zależne od rodziców, tylko stanowią indywidualny tok rozwoju ich dziecka, o tyle  korzystanie z nocnika nie jest już takie oczywiste. Bo nasuwa się tu podstawowe pytanie: 

Czy im wcześniej zaczniemy dziecko sadzać na nocniku, to tym szybciej się nauczy z niego korzystać?


Odpowiedź jest prosta i jednoznaczna, a w dodatku taka, jak na większość wątpliwości dotyczących problemów rodzicielskich.

Każde dziecko jest inne...

...i każde rozwija się inaczej, w swoim własnym tempie. 

Jednak co do nocnika. Korzystanie z tego sprzętu to jedno, a świadome sygnalizowanie potrzeb fizjologicznych, to druga całkiem inna sprawa.
Istnieją dwie zasadnicze szkoły co do odpieluchowywania.

Pierwsza: wysadzać dziecko na nocnik najszybciej jak się da, najlepiej nie długo po tym, jak zacznie samo siadać. 
Druga: znajomość z nocnikiem rozpocząć nie wcześniej niż 1,5 rocznego dziecka, czyli kiedy będzie świadome jak połączyć fakt, że chce mu się siku, z tym, że ma usiąść na nocniku i tam zrobić.

Której drogi nie wybierzesz jest jeszcze jedna słuszna rada:
najlepiej próbować latem
Co oczywiście nie znaczy, że inna pora roku odpada, po prostu latem jest łatwiej, mniej przebierania, mniej ubierania, wszystko szybciej schnie, a dziecku nie grozi katar.

Jak się można domyślić, jestem zwolenniczką drugiej metody. Oczywiście, jeśli się posadzi 8-miesięcznego malucha na nocniku, pewnie się tam wysika i można wychodzić z założenia, że się nauczył korzystać. Dla mnie bardziej przekonującym argumentem jest fakt, że jeśli rozebranego malucha posadzi się na chłodnym nocniku, jest normalną rzeczą, że jeśli nie sikał 5 minut wcześniej, to najprawdopodobniej to zrobi. Co nie znaczy, że będzie wiedział czemu to zrobił i że właśnie tak trzeba. 
Zwolennicy tej metody powiedzą pewnie, że kiedyś się tak dzieci sadzało, szybciej się sikać uczyły, a dzisiejsze pieluchy jednorazowe umożliwiają leniwym rodzicom nie spieszyć się z nauką sikania.
Faktycznie, kiedyś sadzało się wcześniej. Sadzało się, żeby nie prać tyle pieluch i ubrań. Faktycznie pampersy ułatwiają sprawę, bo nie musisz przebierać całego dziecka. Może się wydawać, że przez to, że założysz dziecku tetrówkę, nauczysz dziecko szybciej sikać do nocnika. Dziecko tetrówkę zasika i zacznie marudzić, że ma mokro (przynajmniej powinno zacząć marudzić, bo inne będzie to miało głęboko w siedzeniu). I to jest efekt, ale czy przez to dziecko się szybciej nauczy kontaktować i łączyć porzebę sikania z nocnikiem? Chyba niekoniecznie, a tym bardziej nie, mając na przykład te 8 miesięcy.

Do nauki korzystania z nocnika potrzeba:

1. CIERPLIWOŚCI
2. CIERPLIWOŚCI
3. CIERPLIWOŚCI
4. Ciuchów na częste zmiany
5. Ścierek do wycierania
6. Wiary, że w końcu się nauczy
7. CIERPLIWOŚCI
8. CIERPLIWOŚCI
9. CIERPLIWOŚCI

Mając dwóch Urwisów, mam skrajnie różne doświadczenia w tym temacie. Nocnik u nas pojawił się wcześnie, bo gdzieś koło roczku Urwisa. Na początku się z nim oswajał i wcale nie był sadzany. Pierwsze próby sadzania były później, ale bezowocne, bo młody siedzieć nie chciał, nie mówiąc o sikaniu. Potem nawet jak usiadł, to potrafił wstać i nasikać obok, a nocnik w wieku 1,5 roku czy 2 lat służył jako pojemnik do pakowania klocków, a nie do załatwiania. Ponieważ Urwis urodził się zimą, a nie wykazywał zainteresowania zrezygnowania z pieluchy, postanowiliśmy zaczekać, aż zrobi się ciepło. I tak mając 2,5 roku zaczęliśmy się odpieluchowywać z grubej rury, już na całego, mimo że chęci nadal były mizerne. Jak to zrobiłam?
Przestałam ubierać mu pieluchę. I rozczaruję Cię, ale  to wcale wiele nie pomogło, ale się zawzięłam. Po prostu już zaczęłam ulegać presji, że tyle dzieci już pieluchy nie nosi i woła, a my nie. Przysłowiowym gwoździem do trumny było, kiedy 22 miesięczna dziewczynka pięknie wołała siku, a mnie aż głupio było, że mój starszy 8 miesięcy Urwis nie. Tak, dzisiaj bym się nie przejęła i nie zrobiłoby to na mnie wrażenia, ale wtedy jeszcze się przejmowałam porównując moje dziecko z innymi. Tak czy owak uparłam się i pieluchy nie ubierałam. W domu non stop wszystko ścierałam (łóżka, podłogi i dywany), prałam i suszyłam, a na spacer nosiłam po kilka kompletów ciuchów. Innego wyjścia nie było, a że było lato, więc nie było problemu (i tu dowód na to, że latem jest łatwiej). Doszło do tego, że młody ze łzami w oczach szedł do mnie, kiedy się kolejny raz zsikał, ale ani na nocnik. ani do wołania czy jakiegokolwiek sygnalizowania się wcale nie kwapił. W efekcie trwało to przeszło dwa miesiące, dopiero wtedy się nauczył. Nie skłamię, jeśli przyznam, że przez długi czas uważałam to za największe wyzwanie wychowawcze...

Z Urwisem drugim było zupełnie inaczej. W zasadzie był to przypadek mało wart uwagi, bo poszło całkowicie bezboleśnie. Postępowałam podobnie, to znaczy, że nocnik był, ale go nie zmuszałam do próbowania, ani siadania, a on wcale nie chciał. Przed drugimi urodzinami zaczęliśmy naukę sikania, co ciekawe prosto do toalety i poszło gładko, bo faktycznie w dwa tygodnie się nauczył i nie było problemu. Czy był bardziej dojrzały i gotowy do odpieluchowania? Na pewno tak, bo od razu sygnalizował, że chce siku, ale nie bez znaczenia jest tu rola starszego brata, bo widząc, że brat sika do toalety, on nie chciał być gorszy. W końcu nie bez powodu mówi się, że młodsze rodzeństwo uczy się od starszego. I chyba na prawdę tak jest. A Wy jakie macie doświadczenia w tej kwestii?
Czytaj dalej...

NIEJADEK? CZY TWOJE DZIECKO FAKTYCZNIE NIM JEST?

jak radzic sobie z niejadkiem

Uważasz, że Twoje dziecko mało je? Zdarza Ci się nazywać je niejadkiem?
Słyszysz od znajomych jak to ich jeszcze młodsze od Twojego dużo je, że dwoje, albo więcej takich jak Twoje by się najadło? Miska kaszki na śniadanie zagryziona dwoma kromkami chleba z twarożkiem i pomidorem, na obiad podwójna porcja zupki, do tego pół brokuła, dwie marchewki i trzy ziemniaki z pulpetem, a na kolację trzy parówki z bułką, albo dwa omlety z groszkiem. To taki wymarzony scenariusz, że dwu lub trzy latek może tyle zjeść, co nie znaczy, że każdy tyle, albo nawet połowę z tego zje.
Rodzice dzieci, które jedzą w miarę normalnie, nigdy nie zrozumieją czym jest posiadanie w domu niejadka. Przez w miarę normalnie nie mam oczywiście na myśli podanego wyżej schematu menu. Dla mnie "w miarę" normalnie je dziecko, które czasem grymasi, czasem trzeba ugotować to co na pewno lubi, czasem trzeba go przekonać do zjedzenia, ale w gruncie rzeczy zje. Może nie dwa pełne dania obiadowe, może nie bardzo dużo, ale zje. Zje w ogóle cokolwiek...
Brzmi strasznie, ale jako matka rasowego niejadka właśnie takie mam zdanie.

Koleżanka się skarżyła niedawno, że jej córka, która jest trzy miesiące młodsza od mojego młodszego urwisa jest niejadkiem. Pytam się jej zatem ile je.
"No więc na śniadanie zje dwie kromki chleba raptem, na obiad zupę całą, czasem coś ode mnie dziubnie, potem jakiś banan, albo lubiś. Soczkiem to popije, w międzyczasie paluszki, a na kolację potrafi zjeść bułkę i na przykład dosyć spory kawałek kiełbaski, albo pomidora".
Jak jej powiedziałam ile je moje dziecko, to od tej pory już nie mówi na swoją córeczkę, że mało je...

Kochani, dziecko, które tyle w wieku 2 lat tyle zjada, nie jest żadnym niejadkiem!
Jeśli też tak myślałaś, to nie masz racji. Masz dziecko, które normalnie je, nawet jeśli ma zachcianki lub stroi na coś fochy, to ono je i to z całkiem dobrym apetytem. Nie mierz malucha swoją miarą. Dziecko ma żołądek wielkości swojej piąstki, więc wcale nie musi zjeść tyle co Ty. Nie każde dziecko, które nie ma słodkich niemowlęcych wałeczków jest niedożywione. Nie ma po co szukać problemu tam, gdzie go nie ma. Jeśli Twoje dziecko je, a przy tym rośnie i rozwija się prawidłowo, nie szukaj dziury w całym.

Mając dwójkę dzieci, mam jako takie porównanie również w temacie jedzenia (i niejedzenia). O ile mój starszy urwis był "jadkiem", dzieckiem, które mimo, że miał swoje fanaberie, raz lubił to, by po jakimś czasie tego nie tknąć, a zajadać się czymś zupełnie innym, to jednak jadł i nigdy nie musiałam na narzekać na jego brak apetytu, o tyle z młodszym był już kłopot. I to kłopot nie taki, że jadł mało w porównaniu do brata, tylko on by w ogóle nie jadł. I to całkiem dosłownie. Podobno kolejne dzieci jedzą lepiej, bo patrzą na rodzeństwo, jak widać nie zawsze... Od kiedy zaczęłam mu podawać jakiekolwiek posiłki inne niż mleko, zaczął się problem. Na niego nie było metody BLW, bo wtedy wszystko by było  na podłodze. Podtykanie różnych smaków, zachęcanie i przekonywanie też nie działało. Jedyne co mu pasowało to było mleko i nic ponad to.

I kto czegoś takiego nie przechodził to nie zrozumie. Bo każda zjedzona łyżeczka zupki może być sukcesem. Każdy kęs chleba, drugiego dania, banana, jabłka... Każdy kęs w ogóle, to sukces na miarę kroku człowieka na Księżycu. Każdy kęs połknięty, a nie wypluty mi prosto w twarz, albo na podłogę oczywiście. I tu są wszystkie chwyty dozwolone, więc niech nic Cię nie zgorszy.
Prośby, "kochanie spróbuj, am am". Groźby, "bo jak nie zjesz, to cycusia nie będzie". Bajki, tablety, Peppa odwracająca uwagę, by udało się przełknąć kolejną łyżeczkę. Piosenki, książeczki, samolot lecący wprost do buzi czy nawet starszy brat próbujący nakarmić... Latanie za dzieckiem z łyżeczką po całym domu, a nawet podtykanie tych nieszczęsnych parówek, zamiast zdrowego jedzenia. Nic, ale to nic nie zagwarantuje sukcesu w trudnym przypadku. Ba! Przerabialiśmy nawet karmienie strzykawką. Ale spokojnie, to było przy biegunce, żeby się młody nie odwodnił, no i miał wtedy nie wiele ponad rok. Normalnie tak drastycznych metod nie stosowałam, żeby jeszcze bardziej go nie zniechęcić. Chociaż nie wiem czy taka ewentualność byłaby w ogóle możliwa.
Uwierz mi, jeśli Twoje dziecko, aż tak by nie jadło, ledwie sięgając trzeciego centyla i wyglądając na jakieś 6-8 miesięcy mniej niż ma, też byś się martwiła...

Ale żeby nie brzmiało to aż tak dramatycznie, to tak było do 2,5 roku. od paru miesięcy jest nieco lepiej. Nie, to nie tak, że nagle stał się małym wszystko-jadkiem. Nie ma tak lekko, ale jest postęp. Znaleźliśmy kilka rzeczy, które je, a matka na głowie staje, żeby dziecku dogodzić, obiadki gotując po niego. Dokładki co prawda nigdy mu się nie zdarza jeść, nie mówiąc o zupie dwa dni z rzędu (zazdroszczę wszystkim mamom, których dzieci zjedzą to samo dzień po dniu), ale już jedno danie potrafi pochłonąć w całości, a to jest na prawdę niebywały sukces. Każdy zjedzony posiłek, każde pół kromki chleba (o dwóch nawet nie śmiałabym marzyć) w przypadku takiego dziecka cieszy podwójnie.

Więc droga Mamo, zanim zaczniesz się narzekać i się martwić, że Twoje dziecko mało je, albo, że jest niejadkiem, najpierw zastanów się czy faktycznie nim jest. Czy może tylko tak Ci się wydaje, bo uważasz, że powinno jeść więcej, a wcale nie musi? A jeśli faktycznie masz niejadka... to nie pozostaje nic innego jak życzyć Ci duuużo cierpliwości i liczyć na rychłą poprawę stanu rzeczy. Bo brak apetytu i niechęć do jedzenia może minąć, a Ty zaczniesz się zastanawiać, gdzie Twoje dziecko wszystko to mieści:)

Czytaj dalej...

6 dowodów na to, że przywiązałam dziecko do siebie

czy mozna nadmiernie przywiazac do siebie dziecko

"No, przywiązałaś dziecko do siebie, w końcu o to ci chodziło"

Jakiś czas temu usłyszałam ten złoty cytat, a było to odnośnie tego, że moje dziecko jeszcze (o zgrozo!) ssa pierś. Tak na prawdę skumulowało się na to jednak kilka jak mniemam czynników, które pozwoliły wysnuć tej osobie powyższy wniosek. I gdyby nie to, że mi zwyczajnie nie wypadało z kilku względów, to bym prosto z mostu bym tej osobie wygarnęła, co o tym myślę. 
Problem braku tolerancji i zrozumienia matek poruszałam już kilka razy jak np. TU, jednak z poniższymi zarzutami wyrażonymi w bardziej lub mniej delikatny sposób, spotkałam się osobiście. Czy słusznie uważam, że na wszystko można spojrzeć z dwóch stron? A może rzeczywiście te czynniki w pewien sposób uzależniają dziecko od matki?
Pora na niezbite dowody, że przywiązałam dzieci do siebie:

1. Spałam z dzieckiem, a raczej z dziećmi.
No tak, bo kto to widział brać dziecko do łóżka. W końcu od czego jest jego łóżeczko, a najlepiej jego pokój. Przecież to nie naturalne, że dziecko śpi z rodzicami, w każdej chwili może się przytulić i nie daj Boże dostać cyca zamiast butelki. To niedopuszczalne, że matka, wygodna (a może raczej wyrodna) kobieta, nie wstaje po 10 razy w ciągu nocy, podpierając się rzęsami i nie karmi, albo nie uspokaja dziecka, ponownie odkładając, żeby spało samo. Toż tak to zgnieść może, jak Ona się nie boi?! Co za matka? W końcu uczyć się spać samodzielnie powinno od początku, bo inaczej jeszcze za bardzo się przywiąże... No to dwójkę przywiązałam...

2. Karmiłam piersią.
Tak, karmić piersią trzeba, karmienie najzdrowsze dla dziecka, obowiązek matki, oczywista oczywistość, itd. Ble, ble, ble... ALE, ile zamierzasz, przecież już pół roku go karmisz, to już pora na odstawienie. Przecież dziecko już duże, przecież zęby temu idą, przecież matkę pogryzie, przecież to zaraz woda sama nie mleko będzie, itp. Jak można dłużej, chyba tylko z wygody, w końcu butelek myć nie trzeba. Ha, ha, ha. DWA LATA?! Kto to widział?! A z każdym kolejnym miesiącem, oczy się robią coraz większe ze zdziwienia... Bo jak tak można, przywiązać dziecko do siebie (i swojego cycka)?

3. Nosiłam na rękach i w chuście.
A czemu to dziecko w SZMACIE nosisz?!
W chuście co prawda chodził jeden, bo drugiemu nie spasował taki sposób podróżowania, no ale czemu go w tej szmacie nosiłam? A no temu, że chciał być blisko i zamiast przemykać pośpiesznie z wózkiem, z którego dochodziły wrzaski nie z tej ziemi, wolałam tak nosić, niż dostarczać stresów sobie i dziecku.
A po co na ręce brać przy każdej okazji? Wykorzystuje Cię, niech trochę w wózku popłacze, ale niech jeździ, aż się nauczy. Przecież się tak nauczy, przyzwyczai i tylko na ręce będzie chciał. Jeszcze za bardzo się do mnie przywiąże...

4. Reagowałam na płacz.
Dziecko powinno się wypłakać, przefiltrować płuca, nic mu nie będzie jak trochę powrzeszczy. Przecież nie trzeba od razu brać na ręce i lecieć na złamanie karku. Jeszcze się nauczy, że rodzicem rządzić może, a kto to widział? Zobaczysz, mały despota wyrośnie, co Wami rządzić będzie. Jak mu tak pozwolisz, to zawsze będzie chciał postawić na swoim, bo wie, że mu pozwolisz.
No na złamanie karku to może nie, ale co mądrzejsi, nie lubią być lekceważeni, ich się powinno słuchać na każdym kroku i korzystać z tych jakże cennych rad. Ale przecież to tylko dziecko, po co  reagować na jego płacz? Po co ma się przywiązać do matki? Zupełnie niepotrzebnie...

5. Zajmowałam się dziećmi ja i tata.
Jak go nigdy nie zostawisz, to potem sam z nikim nie zostanie. Jak pójdzie do przedszkola, skoro się tylko maminej spódnicy trzyma? Kto to widział takiego dzika, który nikomu na kolana nie wejdzie, nikomu się na szyję nie rzuci, ani buziaka nie da? Dziecko powinno być przymilne, a nie płakać przy próbie wzięcia na ręce i kurczowo się matki pilnować.
A najlepiej z każdym obcym pójść jeszcze za rączkę.... Jeśli za często nie podrzucasz dziecka z rąk do rąk, nie prosisz się co chwilę o to, żeby się nim zajęto, nie wyjeżdżasz na romantyczne weekendy tylko we dwoje, albo nawet wakacje, jeśli mówiąc brutalnie, nie szukasz okazji by się go pozbyć, to prawdopodobnie za nadto je do siebie przywiązujesz...

6. Nie posłałam dzieci do żłobka.
A przecież z dziećmi najlepiej by się rozwijały. Pewnie z pół roku z mamą by im stanowczo wystarczyło. Więcej to już rozpusta dla dziecka i matki. Do roboty kobieto, a dziecko do żłobka! A jak będzie chorować? Phi, wtedy się pomartwisz. Inaczej się za mocno do Ciebie przywiąże, im dłużej tym gorzej...
Czytaj dalej...

Mały terrorysta czy dziecko walczące o swoje?

bunt dwulatka

Na pewno nie raz widziałaś dziecko, które urządza tzw. "scenę". Wrzeszczy, rzuca się na podłogę, nie daje się wziąć na ręce, kopie, gryzie, wyrywa się. I co sobie wtedy myślisz? Budzi to Twoje politowanie, współczucie, zdziwienie, zgorszenie? A może wydaje Ci się to całkowicie normalnym zjawiskiem, które po prostu się zdarza, a dziecko własnie przechodzi "bunt dwulatka"?
Młodszy Urwis jest dzieckiem z charakterem. Co przez to rozumiem? Że generalnie trudno mu coś wytłumaczyć, nie ustąpi ot tak, tylko dlatego, że mama prosi, a tym bardziej karze. Czasami działa sposób odwrócenia uwagi, ale też nie zawsze. Krótko mówiąc, nie jeden "życzliwy" nazwałby go "rozpuszczonym bachorem". Od jakiegoś czasu wyjątkowo często testuje matki cierpliwość i wyznaczane mu granice. I jak dotąd zwykle swoje despotyczne skłonności pokazywał w domu, tak ostatnio postanowił wystawić matkę na próby cięższego kalibru.

Urwisom lodów się zachciało, więc matka po jednej gałeczce sprawiedliwie kupiła. Dzieci niczym aniołki grzecznie siedziały i jadły, a potem poprosiły grzecznie matkę o rurkę ze śmietaną. Matka prośbom ulega, w końcu co tam rurka ze śmietaną, a niech mają, a co tam! I tu zaczyna się problem. Młodszy się rozmyślił, on już nie chce rurki, on chce cały pucharek lodów z obrazka!

Nie wiem, może poziom cukru po tej gałce mu skoczył, a może jego wrodzona przekora się odezwała, ale nie i już. Matka pucharka nie kupiła, bo rurkę chciał przecież, ale ok, dziecka do rurki zmuszać nie będzie, skoro mimo namów nie chce, to nie. Rurkę sama zjada... I gdyby przewidziała, co dalej nastąpi, to ta zakichana rurka by jej ością w gardle powinna stanąć. Rurki nie ma, starszy swoją skończył, więc zbieramy się, ale... O nie, nie licz matko, że tak łatwo pójdzie, bo JA, osobnik z natury przekorny, jednak tę rurkę chcę! I masz matko dwa wyjścia:
1. rurkę kupić dla świętego spokoju
2. rurki nie kupić

I pewnie się domyślacie, które wyjście matka wybrała. Matka rurki nie kupiła... I tym samym dziecko zrobiło przedstawienie, które nie jeden zgorszony widz może powtarzać kolejnym pokoleniom. 
Mimo tłumaczeń, że rurki nie chciał, mimo prób odwrócenia uwagi postanowił najpierw się obrazić i nie iść. Matka stoi i spokojnie czeka, bo na siłę szkoda prowokować do awantury i niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę. Aż jakaś pani postanowiła mojemu synusiowi co nieco wytłumaczyć, żeby grzecznie z mamą poszedł. I tu się zaczęło...
Myślę, że moje dziecko nie toleruje wtrącania się obcych w jego sprawy, więc postanowiło narobić wrzasku. Matka na ręce wzięła, póki boi się obcych, to z nią pójdzie, ale za daleko to nie. Po paru metrach, gdzie matka potrzebuje kupić pieczywo, latorośl postanawia się rzucić na podłogę, zwracając tym samym na siebie (i matkę) uwagę jakiś 6 osób w kolejce i wszystkich przechodzących, mimowolnych widzów. Dziecko nie słucha, nie chce być ani na rękach, ani w wózku, ani stać, będzie leżał i wrzeszczał, bo niestety płaczem to nazwać,to za mało. Nie wiem, czy z litości nad dzieckiem, czy nad nad nią samą, ale przepuszczona w kolejce matka szybko chleb kupuje, dziecko z podłogi zbiera i się ewakuuje. Niosąc (raczej niemal wynosząc pod pachą) wrzeszczące, kopiące, gryzące i drapiące stworzenie. 

Po paru minutach i zapięciu już w wózku i wyjazdu na powietrze, Urwis się uspokaja. Jeszcze chlipie cichutko, wpina się matce na kolana, obejmuje ją za szyję i na swój sposób przeprasza. A matce płakać się chce... Z bezsilności, wstydu, żalu, a może z tego, że na ten czuły gest, mija jej złość?

Czy to próba sił, sprawdzanie ile mu wolno, ile matka wytrzyma? Mimo wszystko matka dalej uważa, że dobrze zrobiła, że drugiej rurki nie kupiła. Przecież to nie obiad, gdzie matka wszystko pod nos podtyka, żeby tylko dziecko cokolwiek zjadło, w końcu mogłaby wogóle takich słodyczy nie dawać...

Jednak dwójka dzieci ma w tej sytuacji podstawowy plus: matka, podczas całego zajścia zupełnie się nie przejmuje ludźmi, którzy mogą cmokać ze zgorszenia pod nosem, że matka sobie z dzieckiem nie radzi, albo go wychować nie potrafi. Przy pierwszym byłaby jednak bardziej przejęta, tym co ktoś sobie mógł pomyśleć, niż faktem, jak silny charakter ma jej dziecko. Potrafi zachować zimną krew, ale do domu dociera wyczerpana. Niestety bardziej psychicznie, niż fizycznie...



Czytaj dalej...

Dziecko prawdę Ci powie...



Dziecko prawdę Ci powie... Czy rzeczywiście tak jest?

Dzieci uchodzą za istoty szczere i prawdomówne, które wypaplają wszystko o co się ich zapyta. Niekoniecznie wzbudzają tym zachwyt rodziców, którzy zostają jawnie zdemaskowani i niejednokrotnie publicznie ośmieszeni przez wyolbrzymioną uczciwość ich dziecka, które bez pardonu zapyta rodzica "czy właśnie skończył robić kupę", "palił papierosa na balkonie", że "piwo to napój jego taty", "a rodzice się kłócili". Niestety nie rozumie i nie zauważa zszokowanych, pełnych zgorszenia spojrzeń kierowanych w stronę rodziców i cmokań pod nosem po takim oficjalnym oświadczeniu. Przecież "dziecko zawsze mówi prawdę"... Co z tego, że nie raz nieco naciągniętą, bo "kłótnia" w jego języku może oznaczać zwykłą wymianę zdań, ojca z papierosem przyfilowało jeden raz, a piwo jest w domu od święta.  Dla zgorszonej pani, do której uszu to doleci, mogą być to dzikie burdy, gdzie alkohol się leje strumieniami, w domu lecą same ku..y, rodzinna patologia w wydaniu Superwizjera, a ojciec to alkoholik.

Syndrom Pinokia

Czasem są jeszcze skrajne przypadki zmyślonych historii czyli potocznie mówiąc jawnego kłamstwa, niczym syndromu Pinokia, jak "zdradzanie" pani w przedszkolu, że tata siedzi w więzieniu(!). Sama co prawda takiego doświadczenia nie miałam, ale słyszałam o dokładnie takim przypadku, kiedy zaskoczona przedszkolanka spytała ojca, kiedy wyszedł na wolność. Dzieci potrafią jednak ubarwiać rzeczywistość...

Ostatnio co prawda moje dziecko zrobiło się bardziej prawdomówne, ale był moment, że na pytanie "czy byliście z przedszkolem na placu zabaw", słyszałam niekoniecznie prawdę, albo "co było na obiad w przedszkolu" otrzymywałam odpowiedź, która zupełnie nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Bo co ma wspólnego sznycelek, buraczki i ziemniaczki z leniwymi z masełkiem?! Generalnie niczemu (NICZEMU) co mój syn mówił, nie należało w 100% wierzyć, tylko dzielić  to przynajmniej przez pół.

A jednak prawdę powie...

No dobrze, to uczymy dzieci, że mają mówić prawdę, być szczere i uczciwe. Wspaniale, jeśli to się objawia słowami "mamo, ładnie wyglądasz", albo "ale jesteś piękna", nieco gorzej jeśli usłyszysz "ale jesteś stara"... Co zrobić, w końcu samą prawdę Ci mówi, dla niego nie ważne czy masz lat 25 czy 40 to jesteś mamą, więc z założenia kobietą wiekową, po prostu starą, w końcu w wieku lat 6 czas płynie nieco inaczej.
No i masz Mamusiu wyuczoną uczciwość. Niedzielny obiadek u babci, a młody wypala, że jadł nie będzie, bo mu śmierdzi, nie podoba się, nie smakuje, nie zje i już. I masz tu Matko, na co przyszło Ci tłuc do głowy, jak to kłamać nie wolno. Teraz dziecko masz szczere i świeć oczami przed teściową, jak to się Twoim dzieciom w dupach za przeproszeniem poprzewracało. Tego nie zje, tamtego nie, to mu śmierdzi tamto się nie podoba, pal licho jeszcze, jak to przy drugiej babci powie, własnej matce jakoś wytłumaczysz ten przypływ szczerości...
Albo na rodzinnej imprezie, gdzie nie tylko rodzina, pełna tolerancji się zjawia, paluszkiem Ci wskaże i konspiracyjnym szeptem, który bardziej przypomina głośną uwagę, na ucho powie "mamo, nie lubię tego pana!". I już, pozamiatane, w końcu nie wszystkich się lubić musi, ale Mama by wolała, żeby rzeczony pan jednak tej uwagi nie słyszał, w końcu czemu on winien, ale za to jakie szczere....
Mało wskazane również są, przepełnione jakże dziecięcą niewinnością pytania typu "to pan czy pani", "czemu ta pani ma łyse pół głowy" i inne, które nie do końca są rodzicowi na rękę, zwłaszcza jeżeli ktoś poza nim je słyszy.
To masz Mamo za swoje, najpierw prawdomówności oczekujesz, a  potem marudzisz. Dyplomacji się zachciewa, bo teraz pora tego się nauczyć... 

A Wasze dzieci mówią prawdę czy "prawdę"?
Czytaj dalej...

Co ma wspólnego pranie z pozytywnym nastawieniem?

nauka pozytywnego myslenia

Sprawa jest prosta, żeby mieć porządek w łazience, nie może się tam walać sterta prania. A niestety często się wala. Nie, to nie to, że nie robię prania, po prostu jest to czynność, którą mogłabym określić jako "syzyfową pracę". Ledwo opróżnię łazienkę ze sterty rzeczy, która rośnie w zastraszającym tempie, to góra ta na powrót odrasta zanim zdążę się obejrzeć. Zazwyczaj to wygląda tak, że nie ma dnia, żeby suszarka nie stała rozłożona ze świeżo powieszonymi rzeczami, albo z tymi czekającymi na zdjęcie i nową porcją w łazience czekającą na wypranie. A nawet nie jedna, a dwie suszarki... Kiedy ja, dumna z siebie nadrabiam zaległości, opróżniając łazienkę z rozprzestrzeniającego się bałaganu i zapełniając nim wspomniane dwie suszarki, nie mija parę godzin, kiedy górka tych rzeczy na powrót odrasta. I tak w kółko...
Do czego zmierzam. Otóż podobnie mam z pozytywnym nastawieniem, zwłaszcza ostatnio. Sprzątam w głowie zawzięcie, porządkuję, zamiatam i niby jest ok, po czym na powrót zbiera się sterta brudów. 

Nie, nigdy nie byłam osoba użalającą się nad sobą, ach jak to mi źle, a jeśli już coś było nie tak, nie użalałam się nad sobą, zatruwając życie otoczeniu. Chociaż jak to kobieta, pewnie nie raz wyolbrzymiałam jakiś problem. Młody człowiek tak bardzo chce być dorosły, myśli, że kiedy decyduje się samemu o wszystkim, to jest się takim niezależnym, że nic nie będzie w stanie uprzykrzyć mu życia, że wszystkie jego problemy znikną, kiedy w końcu dorośnie. I tu takiego zbuntowanego nastolatka czeka głębokie rozczarowanie późniejszą rzeczywistością. Z rozrzewnieniem wspomina czasy, kiedy tak na prawdę nie wiele go obchodziło, nie musiał decydować o niczym i nikim, martwiąc się jedynie swoją własną osobą.
Chociaż akurat moja zbuntowana natura tkwi gdzieś pośrodku, między tym, żeby ktoś za mnie rozwiązywał wszystkie kłopoty, a tym, że sama sobie ze wszystkim najlepiej poradzę. Nie ma lekko, łatwa w obsłudze nie jestem.

Jednak człowiek, kiedy dotyka go  coś na prawdę poważnego, dostrzega dopiero, jakie nieistotne drobiazgi go wcześniej martwiły. Czy nie jest tak, że jeśli masz dzieci, to myślisz, że wcześniej to było życie bez zmartwień, a dopiero teraz masz się czym (a raczej kim) martwić? Albo dzieci Ci nie chorują, dopóki nie zaczną chodzić do żłobka, albo przedszkola? Wtedy zaczyna się istny hard core, tydzień w przedszkolu dwa w domu, który dopiero teraz spędza Ci sen z powiek i wykańcza? Albo nagle okazuje się, że Twoje dzieci są obarczone, jakimś genetycznym cholerstwem, którego się nie da wyleczyć i nie wiesz jak Twoje życie ma wyglądać? Tak, wtedy zaczyna się prawdziwy problem i dociera do Ciebie, że nagle wszystkie Twoje największe problemy życiowe, które do tej pory miałaś nic nie znaczą.

Wiosna przyszła, ale wraz z nią moje pozytywne nastawienie niekoniecznie. Dzieci wyfrunęły z domów, place zabaw pękają w szwach, a ja patrzę na moje dzieci z obawą, porównując je do innych, doszukując się objawów i zadręczając. A co mi to daje? Nic, tylko łatwo powiedzieć, żeby cieszyć się dniem dzisiejszym i myśleć pozytywnie. Na zawołanie się nie da, ale pracować nad pozytywnym nastawieniem warto. Jak nie dla siebie to dla nich, żeby nie wyczuwały ponurych myśli matki. Tak jak z tym praniem, które w kółko się produkuje, trzeba odganiać smuty, czarne chmury, które co rusz kłębią się nad głową. Nawet, jeśli wracają i atakują ze wszystkich stron, nawet jeżeli za chwilę powrócą. Przecież prania robić nie przestanę tylko dlatego, ze trzeba je robić w kółko, na szczęście jest pralka. Tak samo z pozytywnym nastawieniem, walczę i sposób na pewno znajdę, choćby ma parę chwil.
A Wy macie jakieś sprawdzone sposoby?
Czytaj dalej...

Wizyta u lekarza na NFZ, a wizyta prywatna

lekarz nfz a lekarz prywatnie


Od prawie pół roku, czyli od momentu, kiedy nasze życie wywróciło się do góry nogami, przymusowo staliśmy się bywalcami u lekarzy różnych specjalizacji. Od chwili, w której dowiedziałam się o chorobie moich dzieci, dystrofii Beckera, miałam do czynienia z wieloma lekarzami. Część tych wizyt odbyła się prywatnie, a część na NFZ i właśnie ostatnia wizyta u neurologa zainspirowała mnie do podzielenia się swoimi przemyśleniami na  ten temat. 

Niestety różnica jaką miałam "przyjemność" poznać między wizytą prywatną, a nie prywatną, była znaczna. Pomijam fakt oczekiwania na wizytę na fundusz. Każdy kto chociaż raz wybierał się z dzieckiem do specjalisty wie, że terminy są kilkumiesięczne i w efekcie idzie się do lekarza prywatnie. Dobrze, jeśli na jednej lub kilku wizytach się kończy, ale nie zawsze tak jest. 

Cóż..., niestety zupełnie inny jest stosunek lekarza do pacjenta, albo jak w tym przypadku do rodzica pacjenta, kiedy idziemy i  płacimy po 200  lub 250 złotych za wizytę, niż kiedy idziemy za darmo. Niestety do lekarzy specjalistów typu neurolog, genetyk czy kardiolog ceny są wyższe, niż do powiedzmy alergologa czy dermatologa. Biorąc pod uwagę, że się idzie z dwójką dzieci, koszty możecie policzyć sobie sami i nawet program 500+ tu nie wiele daje.

Kiedy wizyta Cię tyle kosztuje, lekarz ma dla Ciebie mnóstwo czasu. Jest w stanie wszystko szczegółowo wytłumaczyć, nie zbywa Cię półsłówkami, nie lekceważy, wykazując się w zamian psychologiczną empatią, czyli podejściem takim, jakim powinien się wykazać normalny lekarz z powołania. 
Jeśli korzystasz z NFZ jakim cudem czas jest bardziej skumulowany, nie ma czasu na taki "szczegół" jak tłumaczenie rodzicom problemu. Badanie, ewentualnie skierowanie dalej i dziękuję, to wszystko. Owszem, dziecko pani doktor zbada, ale żeby odpowiedzieć na jakiekolwiek moje pytanie, czy rozwiać wątpliwość to moje oczekiwania okazują się już wygórowane. Każde moje pytanie zostało skwitowane "teraz nie pora o tym myśleć", albo "pani to może sobie wziąć głęboki wdech i się modlić". Dziękuję za takie podejście do rodzica, bo tak się składa, że lekarz, który bada dzieci musi także umieć rozmawiać z dorosłymi. Dodam, że pani doktor , u której byliśmy cieszy się dobrą opinią, jako specjalisty i tu powstaje moje pytanie, czy jednakowo zostałabym potraktowana idąc na prywatną wizytę? Może taka jest w stosunku do rodziców, w końcu dzieci zbadała wydaje mi się, że rzetelnie, a może miała gorszy dzień? Trudno powiedzieć.

A może to wynika z braku wiedzy na temat dystrofii Beckera właśnie, bo jak się okazuje, lekarze, zwłaszcza typowi pediatrzy nie wiele wiedzą o tak rzadkich chorobach, bezradnie rozkładają ręce i nic, ale to kompletnie nic nie umieją powiedzieć na jej temat. Pewnie gdyby nie przypadek, przez najbliższą dekadę by nas nadal kierowano do ortopedów. Statystycznie nasza choroba dotyka 1 na 18000 dzieci. Skoro mam dwójkę, to wyrabiam normę na 36 000 dzieci, niezły wynik. Ot taka autoironia.
Fakt jest jeden, że jeśli by się zapłaciło i lekarz podobnie by z rodzicem rozmawiał, jak wspomniana pani neurolog, nikt by do takiego lekarza, że wrócił drugi raz.

Oczywiście jest to moje subiektywne odczucie. Wierzę, że są lekarze, którzy jednakowym podejściem wykażą się dla wszystkich pacjentów. Na przykład pani doktor w szpitalu, gdzie trafiliśmy był bardzo pomocna. Chociaż stwierdzam, że kierowało nią współczucie do naszej sytuacji, wyraźnie nie wiedziała, jak mi powiedzieć jaka może być diagnoza. Nie mniej jednak na pewno są tacy lekarze i wszystkim tylko takich życzę.

A Wy jakie macie doświadczenia?
Czytaj dalej...

Plac budowy dla małego budowniczego

teifoc zestaw do budowania


Jeśli Twoje dziecko lubi klocki, fascynuje go Bob Budowniczy, uwielbia zabawy koparką w piaskownicy, albo marzy, żeby budować bloki to jest to wspaniała zabawka dla niego. Moje dziecko wykazuje wszystkie cechy potencjalnego małego inżyniera, ewentualnie robotnika- budowlańca, ja jednak sceptycznie patrzyłam na kolejny prezent od babci dla niego.
A raczej dla nich, bo z racji tego, że młodszy nie może być w niczym gorszy od starszego brata, przezornie każdy dostał swój zestaw do budowy. Jak się okazało, moje wątpliwości okazały się całkowicie bezpodstawne, bo obaj doskonale się tym bawili i byli zadowoleni. Tak, obaj, co ciekawe nawet 2,5 letnie dziecko dało sobie radę, mimo, że zabawka przewidziana jest od lat 6!

teifoc zestaw do budowania

W zależności od budowli, w skład zestawu wchodzi komplet cegiełek, dachówki, miseczka, kielnia, podstawka na budowlę i woreczek z gipsem do rozrabiania (którego wbrew pozorom okazało się całkiem sporo) i oczywiście plan budowy.
Bardzo istotnym atutem jest, że nie jest to zabawka jednorazowego użytku, bo jeśli w stawimy budowlę do wody i potrzymamy dobę, gips się rozpuszcza, a cegiełki po wyschnięciu nadają się do ponownego użytku. Gips oczywiście można dokupić oddzielnie, co tez jest plusem.

O ile 6- latek poradzi sobie sam, to wiadomo młodszemu gips odmierzyć trzeba. No i na tym się moja pomoc w zasadzie kończyła, bo nawet sam go mieszał i cegiełki skrupulatnie smarował budując komin.

teifoc zestaw do budowania

teifoc zestaw do budowania

teifoc zestaw do budowania

teifoc zestaw do budowania

Z tego co wiem ceny różne, w zależności od zestawu, od 40- 50 zł.
Według mnie pomysł na zabawkę bardzo fajny, z powodzeniem zamiast tradycyjnych klocków. A jak się Wam podoba? Znacie? 


Czytaj dalej...

Jedno czy dwoje?

ile miec dzieci

Na pewno myślałaś wcześniej ile chciałabyś mieć dzieci. Jedno oczko w głowie, może dwoje? A może więcej? Ale to już w dzisiejszych czasach rzadkość,stąd tytuł. Stosunkowo mało ludzi ma więcej niż dwoje dzieci, takie czasy. Ludzie mają wpływ na prokreację i mogą wychodzić poza ramy typu "ile się trafi". 
Różne czynniki mają na to wpływ na przykład finansowe czy zawodowe. Pamiętam ze swojego dzieciństwa, że dzieci, które miały więcej niż jedno rodzeństwo miały kompleks, z powodu ograniczonych za zwyczaj zdolności finansowych rodziców, ubrań po starszym rodzeństwie, czy braku nowych zabawek. Wiadomo czasy były inne, dziś nieco to inaczej wygląda i na pewno nie jest to regułą, jednak nie ma się co oszukiwać, pieniądze weryfikują takie decyzje i to bardzo. Z resztą nie raz spotkałam się z podejściem "wolę mieć jedno, a żeby wszystko miało" i to na ogół z ust osób, które mając kilkoro rodzeństwa, odczuły jakieś braki. Ja natomiast zaznaczę, że należałam do grupy osób, które dałyby się pokroić za to, żeby brata albo siostrę. Niestety, nie doczekałam się...

Względy zawodowe to kolejna bariera, osobiście nie wyobrażam sobie matki trójki dzieci w niedużym odstępie czasu, która jest absolutnie aktywna zawodowo. Jasne, że są takie kobiety, ale osobiście nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić, bo sądzę,że parę wieczorno- popołudniowych godzin na ogarnięcie trójki i odrobienie z nimi lekcji to zdecydowanie za mało.
No i troje dzieci to już zdecydowany hardcore pod kątem decybeli i rozprzestrzeniających się w tempie światła bałaganu po całym mieszkaniu. Wystarczy, że nas odwiedzi jedno dziecko, a już widać zdecydowaną różnicę. Chociaż jak różnica między pierwszym, a trzecim wynosiłaby 10- 12 lat to czemu nie, może dałoby się to po ludzku ogarnąć. Kto wie, może brałabym to pod uwagę, ale choroba moich dzieci skutecznie mi ten  pomysł zdusiła w zarodku.

Tak czy owak, na pewno wcześniej zastanawiałaś się ile dzieci chciałabyś mieć, oczywiście jeżeli w ogóle pod uwagę brałaś posiadanie dzieci. Pamiętam jak takie pytanie padło z ust pani w poradni prorodzinnej w trakcie przygotowań do ślubu. Oczywiście to pytanie miało na celu uświadomienie przyszłym małżonkom, że planować nie powinniśmy, ale zdać się na łaskę Siły Wyższej. Ekhm... czyli w przypadku braku jakiś problemów z ciążą, a stosowaniem się wyłącznie metodą kalendarzykową, mogłoby zaowocować niezłą gromadką.

Raczej nie wzięłam tych sugestii sobie do serca, nie mniej wiedziałam jednak, że jeśli w ogóle mam mieć dzieci, to z całą pewnością nie byłoby jedno, a troje to już dużo, więc obstawiałam magiczną dwójkę. Sama nie jestem obiektywna. Jako jedynaczka, która zawsze chciała mieć rodzeństwo, wiedziałam, że moje potencjalne dziecko musi mieć rodzeństwo. Oczywiście miałam chwilę zwątpienia w ciąży i tuż po pierwszym porodzie, jednak dosyć szybko mi minęła. Wiedziałam, że drugie w końcu musi się pojawić, że bez tego nasza rodzina jest w dalszym ciągu nie pewna, a mojego synka ominie tak jak mnie bardzo ważne doświadczenie jakim jest posiadanie brata lub siostry.

Jednak takie decyzje weryfikuje już posiadanie jednego dziecka. Po koszmarnym porodzie, jego powikłaniach, nawałach pokarmowych, nieprzespanych nocach, kolkach, depresji po porodowej, konfliktach rodzinnych, nie każdy chce powtórki z rozrywki. Całkowicie to rozumiem i nie dziwi mnie to, bo uraz może zostać. Ale przecież posiadanie rodzeństwa, daje nam fajniejsze dzieciństwo po prostu i fakt, że w dorosłym życiu mamy jeszcze kogoś bliskiego prócz rodziców. Nikt mnie nie przekona, że można mieć przyjaciół i to nawet lepszych niż rodzona siostra czy brat. To nie to samo. Jestem idealistką i wydaje mi się, że kontakty z rodzeństwem to oczywistość i głowa w tym rodziców, żeby tak było.
Jeśli idzie o mnie, to kto wie, może zaczęłabym myśleć i o trzecim, gdyby nie choroba moich chłopców... Chociaż i tak nie sądzę, żeby to przeszło, skoro już drugie to był kompromis.

A Wy jakie macie podejście? Czy posiadanie jednego dziecka zweryfikowało Wasze wcześniejsze plany?

Czytaj dalej...

Różyczka- fakty i mity

rozyczka czy mozna chorowac wiecej niz raz

Różyczka to jedna z podstawowych chorób zakaźnych wieku dziecięcego. Powoduje ją wirus, co oznacza, że nie wymaga podania antybiotyków, a należy ją jedynie przetrwać. Charakteryzuje się
pojawieniem wysypki i znacznie łagodniejszym przebiegiem, w porównaniu do innych chorób, którym towarzyszy wysypka, takim jak ospa, odra, szkarlatyna.

Dlaczego piszę o różyczce, skoro w zasadzie każda kobieta coś o niej wie i za pewnie jeśli nie przechodziła, to była szczepiona? Otóż tego możecie nie wiedzieć i tu chciałabym obalić pewien mit, bo istnieje przekonanie, że...


RÓŻYCZKĘ PRZECHODZI SIĘ RAZ 
       
I nie jest to nic innego jak zwyczajna BZDURA. 

Mit, który jest powtarzany nawet przez lekarzy, ale niestety nie jest prawdą. 

Każda kobieta wie, jak bardzo niebezpieczna może być różyczka w ciąży. Jakie straszne skutki może nieść, kiedy się na nią zachoruje, zwłaszcza w pierwszym trymestrze ciąży. Może powodować szereg wad wrodzonych dziecka, a nawet poronienie i należy unikać kontaktu z nią jak ognia.
Panuje jednak pogląd, że jeśli przechodziło się różyczkę w dzieciństwie, już się na nią nie zachoruje. Mało tego, wszystkie dziewczynki w wieku jakiś 12 lat się hurtowo szczepi właśnie przeciwko tej chorobie. 


Czy jednak chorowanie w dzieciństwie i szczepienie ochronne chroni przed zachorowaniem ponownym? 


Otóż NIE!


I jestem tego żywym przykładem. Mój przedszkolak zachorował, a kilka dni później jego młodszy brat i co ciekawsze ja też...
W każdym z naszych trzech przypadków zaczęło się książkowo, tyle, że mnie jako osobę dorosłą, najbardziej zmiotło z nóg.

Objawy:

- ból gardła- (jak żyję, a muszę zaznaczyć, że na gardło dosyć często choruję, nigdy nie bolało mnie tak bardzo), początkowo przypomina, jakby się miało skończyć klasyczną ropną anginą, ale po dwóch dniach staje się normalnie całe czerwone, bez plam, czy wysypu, migdałki rosną do monstrualnych rozmiarów, ból straszny jednym słowem;

- ogólne rozbicie- ból mięśni i uczucie, jak przy grypie, mniej więcej podobne, tyle, że temperatura niższa;

temperatura do 38 stopni- u dzieci to raczej stan podgorączkowy, łatwo opada po podaniu leków, dziecko przy takiej temperaturce w miarę normalnie funkcjonuje, dorosły już gorzej, pojawia się po 1-2 dni od bólu gardła i trwa kolejne 2 dni;

- wysypka- klasyczna, różyczkowa, inna niż przy ospowych krostach, zlewająca się, przypomina wysypkę alergiczną, ale "idzie od góry", zaczyna się przy uszach, schodzi na tułów, brzuch, uda, może nie być mocno widoczna, ale skóra jest zaróżowiona i nie jednolita, mama jednak  zauważy różnicę, tata niekoniecznie, zwłaszcza, że wysypka szybko wędruje, trwa jakieś 2- 3 dni.

Z tego co wiem, kobieta planująca ciążę powinna powtórzyć szczepienie, bo z czasem jej "moc" słabnie. Jednak, nie znam takiej, co by to zrobiła. Takiej, która wiedząc, że chorowała i była szczepiona, ponawia szczepienie.  A zakładając, że nie planujemy zachodzić w ciążę w wieku 17 czy 18 lat, kiedy jesteśmy niedługo po szczepieniu, potem może być różnie, mogłyśmy nie nabyć odpowiedniej odporności lub ją stracić. Norma jest taka, że się trafia do lekarza w ciąży i zazwyczaj na pytaniu, czy się przechodziło i czy było się szczepionym, się kończy. Nawet nie każdy zaleca badanie poziomu przeciwciał IgM i IgG, bo po co, skoro nie nie możesz zachorować. Podobno. Także Drogie Mamy, te przyszłe, zwłaszcza te, które macie już małego przedszkolaka w domu. Uważajcie na różyczkę!!! Bądźcie ostrożne, dla dobra swojego nienarodzonego dziecka.

Jaki macie pogląd na tą chorobę? Myślałyście o niej w ciąży, albo się jej obawiacie?
Czytaj dalej...

Czas na drugie dziecko

pora na drugie dziecko

Czy już nadszedł  moment na drugie dziecko i jaka różnica wieku między rodzeństwem jest najlepsza? Pewnie wiele rodziców mających w planach więcej niż jednego potomka zadaje sobie takie lub podobne pytania. Jest rzeczą oczywistą, że nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Pewnie ile matek, by nie spytano, to odpowiedzi oczywiście by się powtarzały, ale mogłyby być skrajne. Będą zwolennicy małej różnicy wieku, jak i bardzo dużej, ale jaka jest najlepsza? Nikt Ci tego nie powie tak na 100%. Musisz się zastanowić tylko, jaka jest najlepsza dla Ciebie i Twojego dziecka, które już masz, bo na pewno chcesz, żeby w przyszłości miało dobry kontakt z młodszym bratem lub siostrą. Póki co wiesz, że drugie dziecko chcesz, tylko nie wiesz kiedy? Zanim świadomie zdecydujesz, musisz wziąć pod uwagę kilka czynników.

Ty
Pewnie myślisz, że jak siebie, skoro to oczywiste, bo Ty przecież chcesz mieć drugie dziecko. Ale czy już? Ledwie do Ciebie dotarło, że jesteś matką, ledwo wróciłaś do formy, dopiero co przeżyłaś jeden poród, albo ledwo przestałaś karmić? Rozważasz czy iść za ciosem czy odczekać trochę?
Zakładam, że Twoje dziecko ma mniej więcej rok. Wcześniej chyba mało która kobieta myśli o ponownej ciąży. Z resztą z medycznego punktu widzenia organizm po ciąży dochodzi do siebie przez drugie tyle, więc lepiej nie planować zajścia w ciążę wcześniej. Z resztą dziecko jest tak małe i absorbujące, że mało kto chce tak od razu.

Tak, więc ma rok. Teraz zastanów się czy:
- Chciałabyś wrócić do pracy czy przedłużyć urlop? Ewentualnie, jeśli nie pracujesz, chciałabyś posiedzieć z dwójką? A może chciałabyś zacząć w końcu pracę, albo szybko do niej wrócić? Wtedy to chyba odpowiedź jest oczywista.
- Czy będzie miał się kto zająć starszym dzieckiem, kiedy źle się będziesz czuła w ciąży, albo, odpukać, musiałabyś wcześniej leżeć w szpitalu, albo ciąża by była zagrożona i musiałabyś leżeć? Warto pomyśleć, chociaż oczywiście nie należy z góry zakładać takiego scenariusza.
- Czy czujesz się na siłach podołać opiece nad dwójką, czy ma Ci kto pomóc? Nie oszukujmy się przy dwójce maleństw konieczna jest druga para rąk. Oczywiście nie 24/dobę. Jeśli tatuś jest codziennie po pracy w domu to nie ma problemu, ale jeśli na przykład pracuje daleko i jest tylko w weekendy w domu musisz mieć kogoś, kto Ci może pomóc. Nie zawsze da się wyjść z dwójką na pole, więc czy masz kogoś, kto w razie potrzeby do Ciebie zajrzy, zrobi zakupy, czy przypilnuje dzieci, żebyś się mogła spokojnie wykąpać?

On
Może to oczywiste, ale dla jasności: zdanie Pana Tatusia też się liczy. Z autopsji wiem, że to że kobieta jest gotowa na drugie dziecko, nie znaczy wcale, że On także. Uważa, że wystarczy mu jego jedynak czy jedynaczka i już nie potrzebuję dublować? Jeśli ma opory, nie pozostaje Ci nic innego jak go przekonać. Tak, wiem, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, zwłaszcza, jak trafi Ci się uparty element. W bardziej zdeterminowanych przypadkach, może dojść do płaczu, krzyków, próśb, gróźb, ale nie daj się ponieść emocjom. Takie sceny mogą tylko pogorszyć sytuację. On się zaprze i kryzys murowany. Nie trać nadziei, ani cierpliwości, jeśli dobrze odnajduje się w roli taty, powinien w końcu zmięknąć. Może potrzebuje trochę czasu? Jednak nie radziłabym metody "na wpadkę", to tylko pogłębi kryzys i może się odbić na dzieciach.

Dziecko
Mam na myśli oczywiście dziecko, które już jest. Moje doświadczenie rodzicielskie wskazuje na to, że to jakie masz starsze dziecko, wpływa na Twoją chęć posiadania drugiego. Musisz wziąć pod uwagę jak zniesie rozstanie z Tobą, gdy w końcu znikniesz mu na parę dni może bardzo tęsknić i cierpieć. Jeśli jest większe, nawet, jeśli ciężko zniesie rozłąkę, łatwiej mu będzie zrozumieć, czemu nie ma mamy. Co prawda nie myśli się o tym wcześniej, ale co jeśli wcześniej będziesz musiała spędzić trochę czasu w szpitalu? Warto wziąć takie rzeczy pod uwagę.
Jaki Twoje dziecko ma charakter? Jeśli jest bardzo zaborczy, a w piaskownicy bez skrupułów zleje inne dziecko łopatką, bo zniszczyło mu babkę, możesz być pewna, że o rodzeństwo też może być zazdrosne.
Mój pierworodny, nie był idealnym, bezproblemowym bobasem. Miał kolki, sporo płakał i dawał czasem w kość, mimo to uważałam, że byłby dobrym materiałem na starszego brata. Nie był zaborczy, zbyt mocno zazdrosny, bez problemów zostawał czasem z babcią. Natomiast, gdyby był taki jak jego młodszy brat, nie wiem czy myślałbym o drugim dziecku, zanim nie skończyłby 5 lat. Mój młodszy to mamina przylepa, od której mama nie może odejść na krok, z nikim nie chciał i nadal nie chce zostać. Niesamowicie zazdrosny o starszego brata, co chyba jest dosyć rzadkim zjawiskiem, bo przecież to starszy powinien taki być. Z całą pewnością, gdyby to on, z takim charakterkiem był pierwszy, nawet nie miałabym możliwości pomyśleć o drugim. Wniosek z tego: Ty znasz swoje dziecko najlepiej i wiesz co dla niego najlepsze.

pora na drugie dziecko


Moje doświadczenia i wnioski
Przy moim synu minął właśnie rok, kiedy zaczęłam myśleć o rodzeństwie dla niego. Małżonek nie był jednak chętny, a moje macierzyńskie uczucia rosły zamiast spadać. Jak Urwis miał 1,5 roku, byłam już zdeterminowana na dobre, jednak tatuś niekoniecznie. Kolejne ponad pół roku trwało namawianie go na drugiego potomka. Moje doświadczenie wskazuje, że nawet najcięższy opór można w końcu zmiękczyć, tylko czasem wymaga to trochę czasu, bo w końcu uległ, chociaż bez większego przekonania. Co do młodego, to nigdy nie wykazywał specjalnego zainteresowania młodszymi dziećmi, po prostu nie zwracał na nie uwagi. Nie analizowałam za bardzo jakim będzie bratem, ale też nie miałam powodów do obaw, czy zaakceptuje rodzeństwo. Byłam przekonana, że tak będzie i jak widać nie myliłam się.
Wszystko więc zostało ustalone, nawet wiedziałam kiedy chciałabym urodzić i nic tylko zachodzić w ciążę! Ale niestety, nie zawsze wszystko można zaplanować i nie zawsze idzie po naszej myśli... Więc, żeby nie było tak różowo, nie mogłam jakoś zajść w tą ciążę. I tak zanim wreszcie się udało, mój synek już miał 2 lata i 10 miesięcy, więc jak się urodził jego młodszy brat miał 3 lata i 7 miesięcy.
Wtedy myślałam, że to sporo, w końcu chciałam, żeby było tak 2,5 roku. Jednak moje podwójne macierzyństwo zweryfikowało ten pogląd.
Starszy Urwis, nie był co prawda w klasyczny sposób zazdrosny, ale młodszy brat też mocno wpłynął na niego samego. W 32 tygodniu ciąży wylądowałam w szpitalu z bólami, okazało się, że to problemy z nerkami, więc tydzień spędziłam na przymusowym urlopie. Tę rozłąkę bardzo przeżyliśmy oboje wbrew pozorom i wtedy zaczęłam myśleć, że gdyby był młodszy byłoby jeszcze gorzej. Od tej pory stał się bardziej czuły, przytuliński i dopiero wtedy zaczął okazywać, że bardzo mu zależy na mnie, a co ciekawe nie minęło to i tak jest do dzisiaj. Ale też potrafi zachowywać się dziecinnie, chce być traktowany jak młodszy brat, którego trzeba ubrać, wziąć na ręce. Potrafi powiedzieć, że  wcale nie chce być duży i wolałby być tym młodszym, mimo, że nie stawiam mu wysoko poprzeczki i uważam, że nie faworyzuję żadnego.
Dziś stwierdzam, że ta różnica wieku była dla nas w porządku. Przy mniejszej zwyczajnie, ręką do d...y bym sobie sama nie trafiła. Bo muszę zaznaczyć, że nie miałam nikogo do pomocy. Obie babcie pracują, a tatuś w rozjazdach, dobrze, że na poród dojechał. Małe dziecko potrzebuje mamy dosyć mocno, więc te 3 lata fajnie, że ma ją dla siebie. Szok i zazdrość zaborczego dwulatka, niekoniecznie musi być czymś pożądanym, skoro mogłam tego uniknąć. Może nie podzielacie mojego poglądu, ale sądzę, że mały człowiek ma prawo być w centrum uwagi, bez konkurencji w postaci rodzeństwa. Taki 1,5 - 2 letni szkrab chce mieć rodziców na wyłączność i nie sądzę, że zapewniając mu to wychowamy samoluba. Bynajmniej, bo niestety śmiem twierdzić, że ma do tego prawo, bo mimo wszystko rodzeństwo stanowi jakąś formę rywalizacji, na którą ma troszkę czasu. Oczywiście, choćby nie wiem kto mówił, że jest inaczej to jednak prawda. O uwagę rodziców, o zabawki, o to co komu wolno... to wszystko jest rywalizacja. Sama jako jedynaczka, która zawsze chciała mieć rodzeństwo nie patrzyłam na to w ten sposób. Teraz widzę jednak, że jakaś forma rywalizacji to jest, chociaż staram się tak postępować, by moje dzieci w przyszłości były za sobą i miały dobry kontakt. Mam nadzieję, że tak będzie.

Jednak nie zależnie od decyzji rodziców, różnica wieku nie zawsze idzie w parze z tym, czy rodzeństwo jest ze sobą zżyte czy nie. Znam wiele przykładów, gdzie bardzo mała różnica wieku wcale nie wpłynęła pozytywnie na relacje między rodzeństwem. Podobnie jest jak między dziećmi jest np. 10 lat, to już sporo i taka różnica  też nie wpływa zacieśnianiu więzi. Ale to samo idzie w drugą stronę. Jak jest 2 lata różnicy, dzieci chowają się razem, jak jest dekada, to starsze może wykazać się opiekuńczością i troską o młodsze rodzeństwo. Nie ma słodszego widoku niż starsza siostra czy brat, z troską zajmujące się młodszym rodzeństwem, albo dwóch zbliżonych do siebie smyków, które potrafiłyby się zgodnie bawić.Tak samo, to że Twój synek, czy córeczka zachwyca się małymi dziećmi i powtarza, że chciał(a)by mieć braciszka lub siostrzyczkę, wcale nie oznacza, że zachwyt będzie trwał nadal, gdy w domu na prawdę pojawi się niemowlę, które siłą rzeczy będzie wymagać opieki, pozbawiając starsze dziecko części poświęcanej mu wcześniej uwagi. A znowu, jeśli Twoje dziecko lekceważy inne maluchy, wcale nie  świadczy o tym, że nie pokocha młodszego brata lub siostry. Gwarancji nie ma jakim będą rodzeństwem. Osobiście sądzę, że większą rolę stanowi sposób ich wychowywania niż różnica wieku.

A Wy jak sądzicie, 3,5 roku to dużo, czy mało? Jaka jest dobra różnica wieku i kiedy jest dobry moment na drugie dziecko?




Czytaj dalej...
BeeMammy © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka edytowany przez BeeMammy