Muszę się do czegoś przyznać... Zanim zaczęłam prowadzić blog, sama nie czytałam blogów. To znaczy czytywałam, a nie czytałam. Czasami, od czasu do czasu, jak szukałam czegoś konkretnego, albo na dany temat. Nie śledziłam żadnego na bieżąco, z niecierpliwoscią wyglądając następnego posta i spijając każde słowo autora niczym sama prawdę i tylko prawdę.
Kiedy sama zaczęłam coś skrobać, to zaczęłam tez czytać. I tak się wkręciłam, śledząc blogi, czytając, komentując. Nie raz zgadzając się w 100% z przemyśleniami zapisanymi jako wolne wnioski, albo pełnymi oburzenia słowami krytyki, pełnymi bulwersacji oskarżeniami, brutalnymi prawdami albo wnioskami na tematy macierzyńsko- rodzicielskie, uwagami pełnymi przekonania i mimo zaprzeczeń, że tylko jedna racja jest słuszna. I tak samo jak wpadłam w to po uszy, tak samo nagle zaczęło mi to doskwierać...
Oczywiście nie wszystkie blogi są takie, na chyba nawet mała część z czytywanych przeze mnie jest taka. Albo raczej tak przeze mnie odbierana, bo wiadomo każda ocena jest subiektywna, ale nagle pomysłam, ze to co ja piszę ktoś inny też tak może odebrać. A nie chce tego.
Nie jestem żadnym ekspertem od macierzyństwa i nie mam prawa takowego z siebie robić. Nawet nieświadomie na blogach są sprzedawane "złote myśli" rodzicielskie, co jest dobre, a co nie, bo skoro ja wiem lepiej co jest dobre dla mojego dziecka to Ty też powinnaś wiedzieć i najprawdopodobniej jest to to samo. Nieświadomie, albo podświadomie czuję zarzuty krytyki. W zależności jaki temat jest po kolei na tapecie, w taki trzeba się wpasować i swoje trzy grosze dorzucić. Owszem, czasem wprost nikt nie krytykuje pewnych rzeczy, ale wniosek nasuwa się sam: Ja robię tak, więc robię dobrze i mam racje. Takie odczucie miewam i takiego odczucia nie chce.
W pewnym momencie pomyslałam, ze jak jeszcze gdzieś przeczytam w ciagu jednego tygodnia na ten sam temat to zwariuje. Bo o ile chodzi na przykład o nie zostawianie dzieci w autach w czasie upałów, co powinno być sprawa oczywistą, to rozumiem że to ma w dalszym ciągu coś uświadomić nadal nieświadomym. Ale ile można wałkować temat maluchów goniących nago po plażach, sikających pod drzewami, debat na temat publicznego karmienia piersią, zalet pójścia do żłobka, albo tematów na przemian w stylu " co macierzyństwo wniosło w moje życie", "dziecko nie ogranicza, a dodaje skrzydeł", z tym " czemu macierzyństwo jest przedstawiane jako przelukrowane , a przecież wcale takie nie jest"!?
Czyli, że co , jednak zawaliłam na całej lini bo moje dziecko wysikało się pod drzewo, bo za daleko było do domu. O fak!
No nie, przebierałam dziecko na plaży i każdy, nawet jakiś zbok mógł w tym momencie zobaczyć
jego pupę! O żesz!
Dzizys, co ze mnie za matka, że siedzę z dzieckiem w domu?! Nie, nie matka, matka ok. Ale co za kobieta, że ograniczam swoje pasje, karierę i spędzam czas z dziećmi. WTF!?? Coś ze mną jest nie tak, ze nie marzę o skombinowaniu opieki na całe dnie dla dzieci, żeby inwestować w siebie. Kuźwa, dałam ciała na całej linii....
Tak, macierzyństwo bardzo wiele wniosło w moje życie, ale na pewno w jakimś stopniu mnie ogranicza. A może mnie się tylko tak wydaje? Gówno prawda, jeśli ktoś twierdzi, że jest tak jak było wcześniej nie ma racji. Macierzyństwo ogranicza, bo co z tego, że wcześniej mogłam zostać korespondentem wojennym, skoro nim już nie będę. A realnie, co z tego, że mogłam podjąć pracę z licznym krótszymi delegacjami, skoro teraz bym takiej nie podjęła. Teoretycznie bym mogła, ale wtedy bym ograniczyła nie siebie, ale swoje macierzyństwo. I kółko się zamyka.
O tym jak cudownie, a zarazem cieżko, chwilami wręcz koszmarnie być mamą wiem, może dlatego nie zawsze i nie w każdej formie czytanie o tym mnie kręci.
Nie kupuje mądrości życiowych od innych, już za stara na to jestem, zwłaszcza że ostatnio stuknęły mi okrągłe 30 urodziny i nie chcę ich też sprzedawać. Ostatnio mniej postów, bo chyba pora zweryfikować co tu być powinno. Amblogi? Czytać będę, ale to co mnie pasuje:)
Czytaj dalej...
Kiedy sama zaczęłam coś skrobać, to zaczęłam tez czytać. I tak się wkręciłam, śledząc blogi, czytając, komentując. Nie raz zgadzając się w 100% z przemyśleniami zapisanymi jako wolne wnioski, albo pełnymi oburzenia słowami krytyki, pełnymi bulwersacji oskarżeniami, brutalnymi prawdami albo wnioskami na tematy macierzyńsko- rodzicielskie, uwagami pełnymi przekonania i mimo zaprzeczeń, że tylko jedna racja jest słuszna. I tak samo jak wpadłam w to po uszy, tak samo nagle zaczęło mi to doskwierać...
Oczywiście nie wszystkie blogi są takie, na chyba nawet mała część z czytywanych przeze mnie jest taka. Albo raczej tak przeze mnie odbierana, bo wiadomo każda ocena jest subiektywna, ale nagle pomysłam, ze to co ja piszę ktoś inny też tak może odebrać. A nie chce tego.
Nie jestem żadnym ekspertem od macierzyństwa i nie mam prawa takowego z siebie robić. Nawet nieświadomie na blogach są sprzedawane "złote myśli" rodzicielskie, co jest dobre, a co nie, bo skoro ja wiem lepiej co jest dobre dla mojego dziecka to Ty też powinnaś wiedzieć i najprawdopodobniej jest to to samo. Nieświadomie, albo podświadomie czuję zarzuty krytyki. W zależności jaki temat jest po kolei na tapecie, w taki trzeba się wpasować i swoje trzy grosze dorzucić. Owszem, czasem wprost nikt nie krytykuje pewnych rzeczy, ale wniosek nasuwa się sam: Ja robię tak, więc robię dobrze i mam racje. Takie odczucie miewam i takiego odczucia nie chce.
W pewnym momencie pomyslałam, ze jak jeszcze gdzieś przeczytam w ciagu jednego tygodnia na ten sam temat to zwariuje. Bo o ile chodzi na przykład o nie zostawianie dzieci w autach w czasie upałów, co powinno być sprawa oczywistą, to rozumiem że to ma w dalszym ciągu coś uświadomić nadal nieświadomym. Ale ile można wałkować temat maluchów goniących nago po plażach, sikających pod drzewami, debat na temat publicznego karmienia piersią, zalet pójścia do żłobka, albo tematów na przemian w stylu " co macierzyństwo wniosło w moje życie", "dziecko nie ogranicza, a dodaje skrzydeł", z tym " czemu macierzyństwo jest przedstawiane jako przelukrowane , a przecież wcale takie nie jest"!?
Czyli, że co , jednak zawaliłam na całej lini bo moje dziecko wysikało się pod drzewo, bo za daleko było do domu. O fak!
No nie, przebierałam dziecko na plaży i każdy, nawet jakiś zbok mógł w tym momencie zobaczyć
jego pupę! O żesz!
Dzizys, co ze mnie za matka, że siedzę z dzieckiem w domu?! Nie, nie matka, matka ok. Ale co za kobieta, że ograniczam swoje pasje, karierę i spędzam czas z dziećmi. WTF!?? Coś ze mną jest nie tak, ze nie marzę o skombinowaniu opieki na całe dnie dla dzieci, żeby inwestować w siebie. Kuźwa, dałam ciała na całej linii....
Tak, macierzyństwo bardzo wiele wniosło w moje życie, ale na pewno w jakimś stopniu mnie ogranicza. A może mnie się tylko tak wydaje? Gówno prawda, jeśli ktoś twierdzi, że jest tak jak było wcześniej nie ma racji. Macierzyństwo ogranicza, bo co z tego, że wcześniej mogłam zostać korespondentem wojennym, skoro nim już nie będę. A realnie, co z tego, że mogłam podjąć pracę z licznym krótszymi delegacjami, skoro teraz bym takiej nie podjęła. Teoretycznie bym mogła, ale wtedy bym ograniczyła nie siebie, ale swoje macierzyństwo. I kółko się zamyka.
O tym jak cudownie, a zarazem cieżko, chwilami wręcz koszmarnie być mamą wiem, może dlatego nie zawsze i nie w każdej formie czytanie o tym mnie kręci.
Nie kupuje mądrości życiowych od innych, już za stara na to jestem, zwłaszcza że ostatnio stuknęły mi okrągłe 30 urodziny i nie chcę ich też sprzedawać. Ostatnio mniej postów, bo chyba pora zweryfikować co tu być powinno. Amblogi? Czytać będę, ale to co mnie pasuje:)