Serum do twarzy - przegląd i porównanie


Od dłuższego czasu włączyłam do swojej pielęgnacji serum do twarzy. Używam je zawsze pod krem na noc, a ostatnio i na dzień. Zazwyczaj są to dwa różne kosmetyki, bo nie każde serum nadaje się pod makijaż. Tak na przykład jest z bardzo lubianym przeze mnie serum  LIQ CC serum rich, którego oleista konsystencja nie koniecznie współgra z podkładem. Póki co to nadal moje najlepsze serum, przynajmniej z wszystkich których używałam w ostatnim czasie.


GO CRANBERRY intensywnie nawilżające serum przeciwzmarszczkowe na noc
Mimo, że nazwa wskazuje żeby używać go na noc, wydaje mi się za lekkie. Konsystencja jest dosyć rzadka, błyskawicznie się wchłania, nie pozostawia warstwy i raczej po chwili go nie czuć.
I chyba gdyby było przewidziane na dzień, miałoby to logiczne wytłumaczenie, bo nie daje porządnego uczucia nawilżenia, a już tym bardziej intensywnego. Mimo to z całej tej serii, czyli kremu pod oczy, kremu do twarzy i serum, to właśnie ono było najlepsze. Pewnie dlatego, że dawałam na nie krem, bo niestety używać go samodzielnie sobie nie wyobrażam.
Ważne, ze krzywdy nie robi i nie zapycha, pozytywnie wpływa na potencjalne wypryski, pod tym względem sprawdziło się ładnie.
Zapach dla mnie zbyt intensywny i nie raz wręcz męczący, taki cierpko owocowy, rzeczywiście kojarzy się z żurawiną.
Raczej dla młodej skóry, w okolicach 30stki już może okazać się za słabe, czy przeciwzmarszkowych nie wiem, ale nawilżająco zdecydowanie tak. Raczej nie kupię ponownie, zaś dużo korci, by wracać do czegoś co nie rzuciło na kolana.
Cena przestepna za 35 zł/ 30ml już można znaleźć. Stacjonarnie nie widziałam, może gdzieś dostępne.


EVREE Magic Rose olejek do twarzy
Jeszcze nie dawno nienawidziłam żadnych kosmetyków, których formułą miałaby być oleista ciecz. Kojarzyły mi się z zapchaną świecąca skórą i papraniem wszystkiego na około. No i dużo się zmieniło, bo chętniej sięgam po treściwsze kosmetyki, wiec i ten olejek mnie zaciekawił... i bardzo pozytywnie zaskoczył.
Owszem, jest to olejek, owszem jest tłusty, ale skóra jest po nim nawilżona, gładka i na rano, po wstaniu na prawdę ładnie wygląda. Mimo, że jest przewidziany do skóry mieszanej, to nawet do suchej się sprawdzi, bo dobrze nawilża, bez obciążania.
Co ważne, bo tego zawsze się obawiam przy olejkach, nie zapycha i łagodzi, przyspieszając gojenie wyprysków.
Zapach dla mnie obłędny, delikatnie różany, nie nachalny, a subtelny i śliczny, chociaż jeśli ktoś nie lubi zapachu róż, może mu przeszkadzać.
Cena bez promocji to 29 zł, w promocji można upolować i za 19, łatwo dostępny. Warto wypróbować.


DELIA serum do twarzy, szyji i dekoltu z witaminami A+E+F
Kupiłam ten produkt po przeczytaniu kilku pozytywnych komentarzy na wizażu. Wiele się po nim nie spodziewałam, a nawet kupiłam z założeniem, że najwyżej zużyje na szyje i dekolt, albo jakąś inna część ciała, bo na co można liczyć kupując kosmetyk w Biedronce za parę złotych. I jak bardzo się pomyliłam, bo śmiało można go zaliczyć do korona takich a dobrych perełek.
Konsystencja jest oleista, nie wchłania się natychmiast, ale jest mniej tłusty niż Evree. Wspaniałe nawilża i przyjemnie pachnie. Rano skóra jest wypoczęta, zaczerwienienia złagodzone, wypryski zaleczone i uspokojone. Jestem na prawdę zachwycona tym kosmetykiem i z pewnością kupię go jeszcze nie raz.
Cena bajeczna bo jakieś 12 zł za co prawda 10 ml, ale i tak aż rozbraja. Stosuje go dwa razy w tygodniu na noc, jak sugeruje producent, więc jest wydajny i od razu na drugi dzień widzę efekt.


LUMENE Bright Now Vitamin C+ Luksusowy rozświetlający koktajl witaminowy
Skusiłam się na niego przez witaminę C oczywiście i olej z maliny i żurawiny. Jest to one drugie opakowanie, co rzadko się zdarza. Po pierwszym miałam do niego neutralne podejście, ale postanowiłam dać mu drugą szansę kiedy trafiłam na promocję i zamierzam wyprobować go wraz z całą serią z kremem pod oczy i kremem na noc.
Jest dwufazowy, należy go wymieszać przed użyciem. Ma lekko oleistą konsystencję, ale zdecydowanie mniej tłustą od Evree. Łatwo się wchłania, daje uczucie optymalnego nawilżenia i ukojenia.
Co prawda nie szkodzi cerze, nie zapycha, nie podrażnia, ale też efektów jakiś obłędnych nie dostrzegłam w postaci poprawy wyglądu twarzy, rozświetlenia czy łagodzenia zmian.
Zapach bardzo przyjemny, owocowy, nawet najbardziej wybrednego nosa nie odrzuci. Jest to chyba największa zaleta tego koktajlu, ponieważ jest szalenie niewydajny, znika magicznie szybko.
Cen jak na to wszystko bardzo wysoka, bo sięga 70-80 zł. Szczerze aż tyłem nie jest wart, ale w promocji spróbować można.


SEPHORA serum anti aging
Serum w nietypowym różowym kolorze, o lekko budyniowej konsystencji. Wogóle bardzo kojarzy mnie się z budyniem malinowym. Nie powiem przyjemnie się stosuje, zwłaszcza na dzień, pod makijaż, ale niestety to chyba koniec zalet, bo czy działa przeciwzmarszkowo nie ocenię.
Łatwo się wchłania, daje odpowiednie nawilżenie, zwłaszcza pod krem, ale niestety nie wpłynęło pozytywnie na moją kapryśną buźkę.
Do cery skłonnej do zapychania może się nie sprawdzić, bo ma właśnie taką tendencję.
Zapach przyjemny, mimo że nie pachnie malinami, ale przez kolor i konsystencję nawet zapach kojarzy mi się z budyniem.
Kupiłam w promocji za 49 zł i i tak sądzę, że to dużo.


BIOLINE serum przeciwzmarszkowe do twarzy
Na wstępie od razu mówię, że to jedna z moich kosmetycznych porażek nabyta w ostatnim czasie.
Konsystencja dosyć toporna, nie tyle się wchłania, co pozostaje na twarzy potwornie przy tym zapychając. Bardzo słabo wyglada moja twarz po całym dniuo zastosowaniu tego serum. Pełno zapchanych porów i skóra domaga się dogłębnego oczyszczania.
Zapach odrzucający, tylko tyle da się o nim napisać.
Mimo, że to kosmetyk naturalny, mimo że zawiera witaminy w tym C, to zupełnie się u mnie nie sprawdził. Zważywszy na cenę 49zł, to niestety zmarnowane pieniądze.


THE BODY SHOP Vitamin C skin boost serum
Jeżeli serim Bioline było kosmetyczną porażką, to to coś było super porażką. Szczerze mówiąc dla mnie ten kosmetyk nie powinen nazywać się serum, w dodatku z witaminą c, tylko sylikonowym zapychacze nr 1.
Kojarzy mi się z sylikonową bazą pod podkład i nie wiem, może taką rolę ma pełnić, bo serum to to nie jest. Stanowi na twarzy warstwę odpowiednią pod makijaż, bo żadnej roli jaką spełniają serum czy krem nie spełnia.
I jeszcze zniosłabym tą nie typową formę, gdyby tak koszmarnie nie zapychało tworząc wręcz bolące bulwy na twarzy nie miał takie jakimi mnie obdarował podkład Clinique Even Better.
Cena jakaś porażająca, bo dać 80 zł za coś takiego to świętokradztwo. Dobrze, że dałam połowę, bo łzy bym roniła przyznając się do takiego marnotrawstwa.



PAT&RUB Eko Ampułka 3 cera naczynkowa
Teraz to już chyba Naturativ nie Pat&Rub, po jakiś zmianach w nazwie i stworzeniu nowych kosmetyków przez Kingę Rusin, nie mniej jednak eko ampułkę kupiłam podczas letnich wyprzedaży w Sephorze pod tym szyldem.
Konsystencja jest płynna, serum nabieramy za pomocą szklanej pipety. Łatwo się wchłania, chociaż jakoś mocno nie nawilża. Za to buzia po nocy jest ukojona, taka uspokojona, zaczerwienienia złagodzone, a wypryski zaleczone. W zasadzie wszystkie obietnice producenta są spełnione.
Co strasznie mnie odrzuca to zapach. Jest koszmarny, ale kto miał styczność z tymi kosmetykami wie co mówię.
Ta eko ampułka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, w przeciwieństwie do kremu pod oczy, który jakiś czas temu miałam wątpliwą przyjemność stosować. Stosowana z kremem na noc 30 + z tej samej serii sprawuje się chyba jeszcze lepiej.
Cena to 135 zł, dałam połowę i nie żałuje, a kto wie jakby była promocja może ponownie się skuszę.



Czytaj dalej...

Kanebo Sensai fluid lasting finish velvet vs. Lancome teint Idole ultra 24h - porównanie podkładów

kanebo sensai fluid lasting finish velvet lancome idole ultra 24h


Dlaczego pisze akurat o tych dwóch podkładach? Bo do niedawna byli to dwaj moi niekwestionowani ulubieńcy. Do niedawna, bo spotkali się z jeszcze lepszą konkurencją, ale to temat na osobny post. W zasadzie dla mnie te podkłady są bardzo porównywalne jakością i trwałością (no i co za tym idzie także ceną). Gdybym miała wybrać jeden, byłoby mi bardzo ciężko, bo oba są warte uwagi. A więc po kolei...

 lancome teint idole ultra 24h

kanebo sensai fluid lasting finish velvet lancome teint idole ultra 24h
kanebo sensai fluid lasting finish velvet lancome idole ultra 24h


Lancome teint Idole ultra 24h
Cena regularna to 179zł, ale kupiłam go znacznie taniej.
Moje kolory to Bourjois Healthy mix 52 vanillia, Estee Lauder dłubie Wera 2n1, albo Revlon ColorStay 180. Lancome wybrałam kolor to 02 lys rose, który z całą pewnością dla miłośniczek żółtych tonów będzie za różowy. Niestety kolor 03 biegle daphane jest ciut za ciemny, a 01 raczej za jasny, a mnie kolory wpadające w róż mniej przeszkadzają niż skrajnie żółte, a najbardziej odpowiadają mi tzw. neutralne tony. Wybór jasnych kolorów w przypadku tego podkładu jest niestety bardzo ograniczony.
Podkład ma zapach, który uwielbiam i dla mnie to akurat zdecydowana zaleta tego podkładu. Według mnie pachnie drogo, rodzajem pudrowych perfum z początkową nutą alkoholu, która szybko się ulatnia. Może to nie brzmi zachęcająco, ale jak ktoś lubi pudrowe zapachy to mu podpasuje, zwłaszcza, że czuć go najbardziej przy nakładaniu chociaż całkowicie się nie ulatnia.
Jest dosyć gesty, ale nie ma problemu z jego aplikacją, bo łatwo się rozprowadza. Krycie ma dobre, na pewno nie należy do leciutkich podkładów.
Tworzy makijaż, daleko mu do podkładów typu BB, a dodam, że dla mnie Double Wear nie jest takim strasznym tynkiem, jak czasami opisują go. Z tych dwóch zdecydowanie wolę jednak Lancome, ale rzeczywiście podobieństwo tych dwóch jest wyraźne. Podobne krycie, trwałość, ta sama liga po prostu, tylko opakowanie znacznie lepsze, bo braku pompki przy DW nie umiem racjonalnie zrozumieć, no i inne są odczucia po nałożeniu na twarz. DW jest tłusty, twarz się świeci, trudniej sie rozprowadza niż Lancome, mimo iż jest rzadszy. Pod tym względem jest taki jak Clorstay, z którym się nie polubiłam kiedyś. Lancome jest bardziej aksamitny, daje właśnie takie wykończenie, gdzie puder to tylko dodatek, a nie niezbędnik, bo i nie zapycha co DW potrafi wykombinować.
Używałam go na zmianę z jego bratem Lancome teint Miracle, więc jeśli ktoś szuka lekkiego krycia i delikatniejszego efektu, to on się sprawdzi lepiej. Ja z nich dwóch bez zastanowienia wybrałabym znów Idole ultra 24h.
Trwałość nie jest zła, ale właśnie z powodu bardziej trwałych podkładów ten spadł z pozycji ulubieńca. Po całym dniu nie wyglada już tak ładnie jak po nałożeniu, a od podkładu z tej półki cenowej można dużo wymagać. Na pewno po 6 h wymaga użycia bibułki, mimo że nie mam przetłuszczającej się jakoś wybitnie cery.
Przy cerze bardzo suchej może robić uczucie ściągania, więc na pewno wymaga dobrego nawilżania.

kanebo sensai fluid lasting finish velvet

Kanebo Sensai fluid lasting finish velvet
Cena regularna to 189 zł, ale również można upolować za około 130.
Mój odcień to FV 202 soft beige i w tym wypadku jest to kolor dla mnie idealny, nie za żółty, nie za różowy, po prostu neutralny jasny beż. Wybór kolorów jest znacznie szerszy i łatwiej dobrać odpowiedni do swojej karnacji.
Podkład nie ma wyraźnego, charakterystycznego zapachu. Nie daje po nosie ani perfumami, ani farbą olejną. Po prostu neutralny i odpowiedni dla każdego.
Jest mniej gesty niż Lancome i jest też lżejszy, taki bardziej uniwersalny i przystępny, ale krycie ma niezłe.
Trwałością według mnie porównywalny, chociaż nie tak ciężki i bardziej wtapiającym się w cerę.
Wykończenie można rzeczywiście nazwać aksamitnym, bardzo w moim typie, nie ma efektu glow tylko ładnie wykończona buzia.
Absolutnie nie zapycha i nie szkodzi cerze.
Porównałabym go z Clarins everlasting foundation spf 15+, podobna konsystencja, trwałość, wykończenie, cena, tyle że Clarins pachnie świeżo ogorkowo, co akurat średnio mi leży.

kanebo sensai fluid lasting finish velvet lancome idole ultra 24h
Od lewej: Kanebo Sensai fluid lasting velvet kolor FV202,
Po prawej: Lancome teint idole ultra 24h kolor 03 Biege Daphane

Chyba mając do wyboru te oba podkłady zdecydowałabym się na ponowny zakup Kanebo, zwłaszcza przez lepsze dopasowanie kolorystyczne. Do niedawna był moim faworytem, a dlaczego już nie jest będzie następnym razem. Znacie? Lubicie? A jaki jest Wasz faworyt?
Czytaj dalej...

Kremy pod oczy- porównanie cz. 1

ava mustela tlusty krem pod oczy, nacomi arganowy krem pod oczy, eco lab krem pod oczy z kwasem hialuronowym, go cranberry krem pod oczy, nivea cellular anti age, vianek krem pod oczy,clinique all  eyes serum, oriflame time reversingabout


Krem pod oczy to dla mnie tak samo niezbędny kosmetyk jak krem do twarzy. A nawet może i bardziej, bo sporą uwagę przykładam do pielęgnacji okolic oczy, gdzie przecież najszybciej pojawiają się zmarszczki. I powiem szczerze, że wymagania co do takich kosmetyków zmieniają się wraz z wiekiem, bo to co będzie pasować 20-25 latce już niekoniecznie zadowoli 30 latkę. I tak jak często czytam opinie o kosmetykach na wizaz.pl na przykład, tak co do kremów pod oczy te opinie niekoniecznie są współmierne z moimi oczekiwaniami. Nie bardzo zresztą rozumiem sens oceniania kremów pod oczy przeznaczonych dla kobiet 35,40+ przez dwudziestolatki, których skóra jest mimo wszystko mniej wymagająca niż docelowej grupy odbiorczej. Ja oczekuje od kremu odpowiedniego, długotrwałego nawilżenia, bez konieczności kilkukrotnej aplikacji. Na noc lubię kremy pod oczy jeszcze bardziej nawilżające, wręcz tłuste o wręcz tzw. maselkowatej konsystencji. Wiem, ze nie każdemu taka odpowiada, bo kilka lat temu mnie też by pewnie odrzuciła. Mimo tego postaram się opisać kremy wiarygodnie, zgodnie z tym co mogą zaoferować, a nie tylko z tym czego oczekuje ja.

vianek krem pod oczy
vianek krem pod oczy

VIANEK nawilżający krem pod oczy z ekstraktem z lnu
Lekki krem o nietłustej konsystencji nawilża i uelastycznia cienką i delikatną skóręwokół oczu. Połączenie właściwości ekstraktu z lnu oraz oleju z kiełków pszenicy gwarantuje wygładzenie, ukojenie i poprawę kolorytu. Do stosowania nadzień, pod makijaż, a także na noc, również w formie maseczki.   SKŁADNIKI/INCI: Aqua, Triticum Vulgare Germ Oil, Coco-Caprylate, SorbitanStearate, Sucrose Cocoate, Glyceryl Stearate, Linum Usitatissimum Seed Extract,Sodium Hyaluronate, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Xanthan Gum, TocopherylAcetate, Benzyl Alcohol, Parfum, Dehydroacetic Acid.   Pojemność: 15ml   Producent: Sylveco

Nie spodziewałam się wiele po tym kremie i słusznie, bo nie sprawdził się u mnie. To jest krem z tych dobrych, ale do pewnego wieku. Konsystencja średnio gęsta, jak się go da za dużo pozostawia na moment lekki film, który szybko znika. Jestem pewna, że młode osoby będą nim zachwycone, bo skóra powinna być u nich odpowiednio nawilżona, a u mnie to nawilżenie jest już za słabe. Jako krem na dzień, pod makijaż obleci, nie ma tragedii. Trzeba jednak dawkować z umiarem, dodawanie kolejnych warstw nic nie daje, a wręcz mam wrażenie, że efekt jest odwrotny i uwidacznia zmarszczki i ściąga skórę zamiast nawilżać. Nie odczuwam tego natomiast wtedy, kiedy dam odpowiednią ilość. Z cała pewnością nie zaobserwowałam wygładzenia, ukojenia, ani poprawy kolorytu. Niestety na likwidacje cieni nie ma co liczyć, jeszcze takiego kremu nie spotkałam, któremu by się to udało. Używam na dzień, pod makijaż, na noc wogóle nie dałby rady. Może prędzej by się sprawdził latem przy wysokich temperaturach, a nie teraz. Zapach lekko ziołowy, charakterystyczny dla kosmetyków eko. Krem jest delikatny, odpowiedni do wrażliwej skóry, nie podrażnia. Opakowanie z pompką, idealne. Cena bardzo przystępna około 25zł/15 ml.

nacomi arganowy krem pod oczy
nacomi arganowy krem pod oczy

NACOMI krem arganowy pod oczy z marokańskim olejem arganowy i olejem z pestek winogron
Ingredients (INCI) składniki: Aqua, Argania Spinosa Kernel Oil, 
Butyrospermum Parkii (Shea) Fruit Butter, Vitis Vinifera Seed Oil, 
Cetyl Alcohol, Glycerin, Panthenol, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, 
Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Stearic Acid, Tocopheryl Acetate, Sodium 
Lauroyl Glutamate, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid.
bez alergenów
bez barwników
bez parabenów
nie zawiera alkoholu

Ten krem cieszy się bardzo pozytywnymi opiniami i w sumie nie bezpodstawnie. Krem jest na tyle tłusty, że daje odpowiednie poczucie nawilżenia, bez konieczności ponownych aplikacji. Nie podrażnia, odpowiedni do wrażliwej skóry, jednak miał nie znośną skłonność migrowania do oczu, za każdym razem jak go więcej nałożyłam miałam wrażenie, że widzę przez mgłę.
Producent na opakowaniu pisze "zapobiega powstawaniu zmarszczek, spłyca już powstałe". Niestety, mimo że nie mam widocznych większych zmarszczek, nie spłycił ani trochę tego co mam. Mam drugie opakowanie to zużyje, ale żeby okazał się aż takim hitem, to jednak nie, po prostu zamówiłam od razu dwa. Używałam na noc i na dzień, myślę, że wbrew poleceniom, dla 30+ może okazać się nie wystarczający w profilaktyce przeciwzmarszczkowej. Opakowanie słoiczek, cena 25-30 zł/15 ml czyli przystępna, za to stacjonarnie nie spotkałam.

ava mustela tlusty krem pod oczy
ava mustela krem pod oczy

AVA Mustela krem pod oczy tłusty
Delikatny, tłusty krem, który zapobiega utracie przez skórę wilgotności, wpływa na właściwe jej natłuszczenie. Powoduje długotrwałe wygładzanie i zmiękczanie naskórka. Dzięki skutecznie dobranym składnikom krem delikatnie natłuszcza i wygładza wrażliwą skórę wokół oczu, spłyca istniejące zmarszczki i zapobiega powstawaniu nowych, łagodzi podrażnienia. Krem polecany jest dla każdej cery, zwłaszcza suchej i wrażliwej, skłonnej do alergii. Nie podrażnia oczu.
Skład:Aqua, Petrolatum, Mink Oil, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Olea Europea, Fruit Oil Glyceryl Oleate Copolymer, Isopropyl Myristate, Mineral Oil, Sunflower Oil, Cetearyl Alcohol, Cera Alba, Allantoin, Parfum.

Jak sama nazwa wskazuje, krem jest tłusty. Ma masełkowatą konsystencję, daje uczucie natłuszczenia na długo, a jest to raczej złudzenie nawilżenia, bo natłuszcza, nie nawilża. Na początku zachwycił mnie swą konsystencją, uważałam że taki krem musi świetnie nawilżać. Okazało się, że nic bardziej mylnego, bo krem się praktycznie nie wchłania, a tylko pozostawia tłusty ślad. Skóra po nim nie jest ściągnięta, ale też nie jest ani nawilżona, ani odżywiona, nie wspomnę o niwelowaniu zmarszczek. Niestety mam wrażenie, że przez noc wyciera się w poduszkę, bo sam się nie wchłania, a skóra jest sucha niestety.
Nadaje się wyłącznie na noc, na dzień po makijaż za kiepsko by się wchłaniał. Co do plusów to nie podrażnia, skóra nie szczypie, ani oczy (jak było w przypadku Nacomi). Jest bardzo wydajny, delikatnie pachnie, a jego pojemność przy cenie 23-25 zł to aż 30 ml, więc sporo.

eco lab krem pod oczy z kwasem hialuronowym
eco lab krem pod oczy z kwasem hialuronowym

ECO LAB  krem do skóry wokół oczu- głęboka odbudowa z kwasem hialuronowym
Szalenie pozytywnie mnie zaskoczył ten rosyjski kosmetyk. Taki trochę żel- krem, który całkiem dobrze nawilża i jako krem na dzień pod oczy super się sprawdza. Nie podrażnia, jest naturalny i tani, nawet jakbym chciała to nic złego na jego temat nie mogę powiedzieć. Warto wypróbować nawet w wieku magicznej 30stki. Opakowanie z tego co wiem do wyboru pompka lub tubka. Ja za swój w tubce dałam około 25zł/15ml.

go cranberry krem pod oczy
go cranberry krem pod oczy

GO Cranberry odżywczo - wygładzający krem pod oczy
Odżywczo-Wygładzający Krem Pod Oczy GoCranberry przeznaczony jest dla każdego typu cery. Specjalnie wyselekcjonowane składniki intensywnie odżywiają i nawilżają delikatną skórę okolic oczu, pozostawiają skórę delikatnie natłuszczoną. Zapobiegają utracie wody oraz chronią przed niekorzystnymi czynnikami zewnętrznymi. Poprawiają napięcie skóry przywracając jej elastyczność. Lekka formuła kremu nie obciąża delikatnej skóry wokół oczu.
Ingredients (INCI): Aqua, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Squalane*, Pentylene Glycol, Glycerin, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Sorbitan Stearate*, Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Stearate*, Polyglyceryl-6 Palmitate/Succinate*, Cetearyl Alcohol*, Sucrose Cocoate*, Vaccinium Macrocarpon Fruit Extract, Panthenol, Sodium Hyaluronate, Tocopheryl Acetate, Allantoin, Xanthan Gum, Parfum.
* składniki z certyfikatem ekologicznym
Mimo wielu zachwytów nad tym kremem, mnie nie zachwycił. Porównałabym go do Vianka, czyli dobry ale do 25 lat. Błyskawicznie się wchłaniał, niewystarczająco nawilżał i bardzo intensywnie owocowo pachniał, zdecydowanie za mocno. Za to nie podrażniał i dla amatorek szybkiego wchłaniania się by nadał. Oczywiście żadnego przywrócenia napięcia czy poprawy elastyczności nie zauważyłam, za to eko skład dobry. Cena fajna 35zł/30 ml czyli pojemność duża.

clinique all about eyes serum

CLINIQUE all about eyes serum
Mimo, że to najdroższy kosmetyk z opisanych, to moja największa porażka kosmetyczna ostatniego czasu. Nie nawilża i szczypie, więc jest wogóle poza wszelką oceną. Bez porównania z jego bratem, klasycznym kremem. Tego mam miniaturę 5ml, którą dostałam i i tak jej nie zużyje niestety. To mój kolejny zawód Clinique, po podkładzie, wiec jak krem tez się okaże katastrofą, na nic już się nie skuszę. Tylko opakowanie z chłodząca kulką fajne. Cena za pełnowymiarowe opakowanie 100-150zł/15 ml, nie wart nic.

nivea cellular anti age

NIVEA Cellular Anti-Age
Słabiutko. Ani nawilżenia, ani ukojenia, ani wygładzenia zmarszczek mimicznych, tym bardziej ich redukcji, ani zwiększenia jędrności. Jak dla mnie nic nie zostało spełnione, za to w bonusie po kilku tygodniach stosowania dostałam pieczenie w okolicach oczu. Jak na produkt dedykowany kobietom 40+ to jakaś kpina, która ściąga skórę, uwidaczniając zmarszki, a chyba nie o to chodzi. To już kolejny produkt nivea, po słynnym serum z perełek, które mnie zapchało niemiłosiernie, z którego wogóle nie jestem zadowolona. Nie polecam.
Kupiłam w promocji za około 35 zł, normalnie aż 49!!! Ja się pytam za co?!

oriflame time reversing

ORIFLAME Time Reversing
Krem jest dedykowany kobietom 50+ i z premedytacją taki kupiłam licząc na sporą dawkę nawilżenia. I rzeczywiście, jest to produkt tłusty, daje uczucie nawilżenia i na pewno szybko się nie wchłania, ale... Niestety nie jestem w stanie go stosować, bo od pierwszej aplikacji mnie piekła potwornie skóra. Po kilku podejściach zrezygnowałam i oddałam mamie na testy. Trudno mi się zatem jednoznacznie wypowiedzieć na jego temat.
Na szczęście zapłaciłam za niego w promocji 19,99 zł, chociaż normalnie jest znacznie droższy.

Do żadnego co prawda nie wrócę, ale jeśli musiałabym jakiś wybrać byłby to Eco Lab. jego nawilżenie na dzień uznałabym za najbardziej zadowalające z wszystkich opisanych.
Znacie któryś? Jakie używacie i polecacie, bo ja nadal szukam ideału?
Czytaj dalej...

MATOWE SZMINKI - porównanie

matowe szminki wibo lovely kobo astor revlon golden rose bourjois

Po dłuższej, aczkolwiek nieplanowanej przerwie wracam z postem kosmetycznym. I mając plany na kilka następnych odsłon, ale również kosmetycznych chociaż o rożnej tematyce.
Moda na matowe szminki trwa i skutecznie dosięgnęła także mnie, a raczej nigdy miłośniczką i koneserką żadnych barwiących produktów do ust typu szminki czy błyszczyki nie byłam. Dziś przedstawię Wam kilka najpopularniejszych i najbardziej dostępnych cenowo produktów, a także podzielę się moją subiektywną opinią o nich.

matowe szminki swatche
Od lewej: Wibo, Lovely, Kobo, Astor, Revlon, GR cryon, GR velvet matte, Bourjois 07, 09, 10.

matowe szminki wibo, lovely, kobo

WIBO million dollar lips
Ta matowa szminka w postaci płynnej z aplikatorem, cieszy się dobrą opinią w swojej grupie cenowej. Kosztuje około 11 zł, więc jest tania, łatwo dostępna (bo można je dostać w Rossmannie). Mój kolor to 1 i jak na najjaśniejszy w całej palecie, to wcale taki jasny nie jest. Jest za to ładnym, dosyć subtelnym i naturalnym różem. Co do trwałości to nie oszukujmy się, nie można oczekiwać od szminki za 11 zł długotrwałego efektu, wiadomo, że nie przetrwa częstego jedzenia czy picia jednak przy ostrożnym zachowaniu i nie oblizywania ust całkiem nie źle wytrzymuje.

LOVELY matt&lasting extra lasting
Kolejna obok wibo rossamanowska, niedroga szminka. Prawdę mówiąc dla mnie bardzo porównywalna do wyżej opisanej, a nawet wręcz bliźniaczo podobna. Tak jakby ten sam produkt ktoś włożył do różnych opakowań. Podobna cena, podobna trwałość i sposób aplikacji. Kolor 1 nieco wydawał mi się inny niż wibo, ale w bezpośrednim teście również wychodzi identyczny.

KOBO matte liquid lipstick
Kupiłam w promocje w Naturze za jakieś 8 zł i prawdę mówiąc, szkoda nawet tych 8 zł. Jej trwałość jest równa zeru, koło matu też za bardzo nie leżała, co z resztą widać na zdjęciu. Jedyne co ja ratuje to bardzo ładny kolor (mam 405 passiflora tea), ale to niestety za mało, żeby ja kupić. Absolutnie szkoda pieniędzy.

astor revlon, matowe szminki

ASTOR soft sensation lipcolor butter MATTE
Ta forma w pisaku bardziej mi odpowiada niż formie płynnej z aplikatorem. Mój kolor to 027 elegant nude, ładny chociaż nieco ciemny, ale naturalny kolor. Trzyma sie dobrze, nie wysusza i nie podkreśla efektu wysuszonych ust. Jestem z niej całkiem zadowolona i chętnie wyprobowalabym inne kolory. Nie wiem ile kosztuje stacjonarnie, bo nawet jej nie widziałam, a kupiłam ja za podobna cenę około 12 zł.

REVLON matte balm
Forma wysuwanego pisaka jest jak najbardziej dla mnie na plus, za to zapach absolutnie mi nie leży. Zalatuje mi chemicznym mentolem. Mój kolor to 205 i nieco lepiej wyglądał w drogerii, on ale cóż. Wypada dużo gorzej niż Astor, w dodatku podkreśla suche usta. Cena jak na mój gust wzięta z kosmosu, przeszło 50 zł w rossmannie to grube nieporozumienie. Mało tego, kupiłam ją -49%, a uważam że nawet połowy warta nie jest. Zużyje i zapomnę.

golden rose matowa szminka

GOLDEN ROSE matte lipstick cryon
Mój kolor to 13, który jednak nie podszedł mi tak, jak na to liczyłam. Forma tej szminki to kredka, cieńsza niż revlon czy astor, bliżej jej do konturówki. Ma za to jedna straszna wadę, bo o ile tamte się wysuwa, to tą trzeba strugać. Trwałość taka sobie, bez większych uwag. Wole jednak belfer matte. Cena około 20 zł.

GOLDEN ROSE velvet matte
Posiadam odcień 02 i ten kolor pasuje mi bardzo, taki piękny , nieco brudny róż, bardzo naturalny. Forma szminki tradycyjna i w sumie bardzo praktyczna. Podoba mi się jej wykrój. Trwałość bez zarzutu, kolor piękny, cena około 20 zł, więc przystępna. Porównując pomadki GR ta jest najlepsza według mnie.

GOLDEN ROSE longstay liquid matte
Nadmienię tu o tym słynnym hicie, którego posiadaczką już nie jestem, ale byłam przez krótki okres. Mianowicie moim hitem się nie stała, pewnie dlatego ze jednak wole GR w innych formach mając wybór, a ta ustawicznie odbijała mi się na zębach. Jednak głównym powodem szybkiego rozstania z nią był kolor, który całkowicie mi nie leżał, nie pamietam numeru ale beżowo brązowy. Rozstałam się bez żalu, innego koloru nie kupiłam, bo jestem zadowolona jak najbardziej z GR velvet matte.

bourjois matowa szminka

BOURJOIS rouge edition velvet
Posiadam trzy odcienie
07 nude -ist
09 happy nude year
10 don't pink od it!
Z tego najbardziej mi odpowiadają 07 i 10. Są trwalsze niż reszta opisanych, przyjemnie się aplikują, nie podkreślają suchych ust i mniej wysuszają. Cena tez wyższa, od około 30 zł w promocji lub w drogeriach internetowych do ponad 50 normalnie w ross. Czyli podobnie do revlona, a różnica olbrzymia, na korzyść tej rzecz jasna.

A Wy jakie lubicie i polecacie?



Czytaj dalej...

Żłobek i przedszkole? Niekoniecznie...


Mamy wrzesień, więc siłą rzeczy aktualny temat numer jeden to żłobki i przedszkola. Temat gorący, a jakże, nieobojętny żadnemu rodzicowi i jak jeden z wielu dzielący rodziców. Zwłaszcza temat żłobków to drażliwa sprawa niczym karmienie. Rodzice dzielą się na zagorzałych zwolenników, dla których żłobek to miejsce, gdzie dziecko społecznie się odchami, wspaniałe "ciocie" wszystkiego nauczą i dwulatek mentalnie przewyższy wiedzą i intligencją czterolatka siedzącego z mamą w domu. Przeciwnicy zaś postrzegają żłobek jako zło koniecznie, siedlisko chorób wszelakich, bezduszną poczekalnię gdzie dziecko jest zdane samo na siebie, chodzi 8 godzin w jednej pieluszce, niewiele zje, najwięcej czasu przepłacze, tęsknie spoglądając w stronę drzwi, aż mama się zjawi.
Oczywiście poglądy są skrajne, pewnie większość rodziców jakiś dylemat ma, a prawda jak zwykle leży gdzieś po środku.
Nie ukrywam, że mnie co prawda bliżej by było do tej drugiej grupy, chociaż znam dużo dzieci, dla których żłobek rzeczywiście jest miejscem, do którego lubią chodzić. Moje dzieci do żłobka nie chodziły, a mój pierworodny nawet do przedszkola, ku zgorszeniu ogółu, poszedł ekstremalnie późno, bo miał 4,5 roku. Przyznam szczerze, że moje  niezbyt entuzjastyczne podejście ma zapewne przyczynę w moim dzieciństwie, gdzie bez euforii wspominam moje pierwsze lata przedszkola akurat, bo żłobek i tak mnie ominął.
Ostatnio wiecznie trafiam na zachwycone opinie mam, które uważają wczesną opiekę nad dzieckiem za wspaniały pomysł. Wychwalają ile dziecko może się nauczyć i tak na prawdę temat trudnej adaptacji to jeden wielki mit. I tu zmierzam do sedna chcąc obalić teorię, że dziecko się łatwo przyzwyczaja, a problem aklimatyzacji dotyczy w głównej mierze psychiki rodziców niż samego dziecka, które z założenia może na początku płakać.
Otóż, o ile jak wspomniałam starszy urwis miał 4,5 roku i bez problemów przebiegło jego pójście do przedszkola, o tyle młodszego, który skończył w lipcu 3 lata postanowiłam wysłać teraz. Moja decyzja nie wynikała jednak z faktu że młodemu chcaiłam narzucić trochę dyscypliny, żeby nauczył się trochę społecznej pokory, bo na razie mały z niego zuchwalec. Oczywiście wiem, że trzy lata to naturalny wiek na pójście do przedszkola, ale mimo, że dziecko jest już rozumne i wie, że mama niedługo przyjdzie, wcale nie znaczy, że chętnie w nim zostanie. Mało tego płacz przy rozstaniu i przez 15 minut po nim to jedno, a przez całe 1,5 godziny to już zupełnie inna sprawa. Niestety pogląd, że jak dziecko płacze, to znaczy że dobrze spełniamy swoją rolę jako rodzic, że dziecko nie chce się z nami rozstać też mnie nie przekonuje. Mało tego, uważam, że trzeba mieć stalowe nerwy i być mega odpornym kiedy maluch chowa się pod stół z płaczem, że nie chce iść, po drodze wierzga i wrzeszczy w niebogłosy "mamusiu nie zostawiaj mnie",  trzyma kurczowo, jak prowadzone na rzeź. Niestety moja psychika siada w takich chwilach... Mocno zazdroszczę mamom, których dzieci chętnie się z nimi rozstawały, a w drodze powrotnej śpiewały piosenki, których się uczyły. Pewnie rzeczywiście problem ma matka, która przeżywa płacz i rozpacz dziecka. Ale czy dziecko go nie ma, jeżeli tęskni i płacze? Chcemy, żeby dzieci były z nami związane,a jednocześnie dążymy, niejednokrotnie brutalnie, do separacji i przyspieszonego dojrzewania. Oczywiście proces naszej próby przekonywania się do przedszkola będzie trwał, ale i tak nie będę w stanie wzruszyć na to ramionami, jeśli moje dziecko będzie płakać. Ja z uśmiechem go odprowadzę, przekonując że się będzie świetnie bawił, ale kiedy wyjdę, też będę płakać, pełna wątpliwości czy może za kilka miesięcy poszłoby gładko...
Czytaj dalej...

Blogi nie są dla mnie

Muszę się do czegoś przyznać... Zanim zaczęłam prowadzić blog, sama nie czytałam blogów.  To znaczy czytywałam, a nie czytałam. Czasami, od czasu do czasu, jak szukałam czegoś konkretnego, albo na dany temat. Nie śledziłam żadnego na bieżąco, z niecierpliwoscią wyglądając następnego posta i spijając każde słowo autora niczym sama prawdę i tylko prawdę.
Kiedy sama zaczęłam coś skrobać, to zaczęłam tez czytać. I tak się wkręciłam, śledząc blogi, czytając, komentując. Nie raz zgadzając się w 100% z przemyśleniami zapisanymi jako wolne wnioski, albo pełnymi oburzenia słowami krytyki, pełnymi bulwersacji oskarżeniami, brutalnymi prawdami albo wnioskami na tematy macierzyńsko- rodzicielskie, uwagami pełnymi przekonania i mimo zaprzeczeń, że tylko jedna racja jest słuszna. I tak samo jak wpadłam w to po uszy, tak samo nagle zaczęło mi to doskwierać...
Oczywiście nie wszystkie blogi są takie, na chyba nawet mała część z czytywanych przeze mnie jest taka. Albo raczej tak przeze mnie odbierana, bo wiadomo każda ocena jest subiektywna, ale nagle pomysłam, ze to co ja piszę ktoś inny też tak może odebrać. A nie chce tego.
Nie jestem żadnym ekspertem od macierzyństwa i nie mam prawa takowego z siebie robić. Nawet nieświadomie na blogach są sprzedawane "złote myśli" rodzicielskie, co jest dobre, a co nie, bo skoro ja wiem lepiej co jest dobre dla mojego dziecka to Ty też powinnaś wiedzieć i najprawdopodobniej jest to to samo. Nieświadomie, albo podświadomie czuję zarzuty krytyki. W zależności jaki temat jest po kolei na tapecie, w taki trzeba się wpasować i swoje trzy grosze dorzucić. Owszem, czasem wprost nikt nie krytykuje pewnych rzeczy, ale wniosek nasuwa się sam: Ja robię tak, więc robię dobrze i mam racje. Takie odczucie miewam i takiego odczucia nie chce.
W pewnym momencie pomyslałam, ze jak jeszcze gdzieś przeczytam w ciagu jednego tygodnia na ten sam temat to zwariuje. Bo o ile chodzi na przykład o nie zostawianie dzieci w autach w czasie upałów, co powinno być sprawa oczywistą, to rozumiem że to ma w dalszym ciągu coś uświadomić nadal nieświadomym. Ale ile można wałkować temat maluchów goniących nago po plażach, sikających pod drzewami, debat na temat publicznego karmienia piersią, zalet pójścia do żłobka, albo tematów na przemian w stylu " co macierzyństwo wniosło w moje życie", "dziecko nie ogranicza, a dodaje skrzydeł", z tym " czemu macierzyństwo jest przedstawiane jako  przelukrowane , a przecież wcale takie nie jest"!?
Czyli, że co , jednak zawaliłam na całej lini bo moje dziecko wysikało się pod drzewo, bo za daleko było do domu. O fak!
No nie, przebierałam dziecko na plaży i każdy, nawet jakiś zbok mógł w tym momencie zobaczyć
jego pupę! O  żesz!
Dzizys, co ze mnie za matka, że siedzę z dzieckiem w domu?! Nie, nie matka, matka ok. Ale co za kobieta, że ograniczam swoje pasje, karierę i spędzam czas z dziećmi. WTF!?? Coś ze mną jest nie tak, ze nie marzę o skombinowaniu opieki na całe dnie dla dzieci, żeby inwestować w siebie. Kuźwa, dałam ciała na całej linii....
Tak, macierzyństwo bardzo wiele wniosło w moje życie, ale na pewno w jakimś stopniu mnie ogranicza. A może mnie się tylko tak wydaje? Gówno prawda, jeśli ktoś twierdzi, że jest tak jak było wcześniej nie ma racji. Macierzyństwo ogranicza, bo co z tego, że wcześniej mogłam zostać korespondentem wojennym, skoro nim już nie będę. A realnie, co z tego, że mogłam podjąć pracę z licznym krótszymi delegacjami, skoro teraz bym takiej nie podjęła. Teoretycznie bym mogła, ale wtedy bym ograniczyła nie siebie, ale swoje macierzyństwo. I kółko się zamyka.
O tym jak cudownie, a zarazem cieżko, chwilami wręcz koszmarnie być mamą wiem, może dlatego nie zawsze i nie w każdej formie czytanie o tym mnie kręci.
Nie kupuje mądrości życiowych od innych, już za stara na to jestem, zwłaszcza że ostatnio stuknęły mi okrągłe 30 urodziny i nie chcę ich też sprzedawać. Ostatnio mniej postów, bo chyba pora zweryfikować co tu być powinno. Amblogi? Czytać będę, ale to co mnie pasuje:)

Czytaj dalej...

Dlaczego nienawidzę latać

starch przed lotem

Mam wrażenie, że z wiekiem gorzej znoszę pewne rzeczy. I jedną z nich z całą pewnością jest lot samolotem. Owszem dobrych parę lat minęło, od kiedy ostatnio podróżowałam w ten sposób, ale chyba znosiłam to znacznie lepiej. I pomijam tu już względy choroby lokomocyjnej, która odzywa się u mnie w tym środku transportu. Tak, podobno z tego się wyrasta, ale jak widać to jeszcze przede mną, bo mimo swoich 30 lat ciągle choruje w samolocie. Myślę, że na statku zwłaszcza podczas dużych fal też bym cierpiała, ale dawno nie płynęłam, więc nie potwierdzam. Fakt, że są windy, którymi jeździć nie lubię, a ekstremalne karuzele i kolejki górskie w wesołym miasteczku będę omijać szerokim łukiem, ale lot samolotem bije wszystko na głowę. Dlatego też bardzo się cieszę, że moje dzieci tej fatalnej przypadłości po mnie nie mają. Bo tylko kto ma, ten zrozumie, że podczas startu, a zwłaszcza lądowania można dosłownie cierpieć męki. Ale to tylko jedna rzecz. 

Druga to strach. Potworny, obezwładniający strach, a raczej typowa panika. Spocone dłonie, trzęsące się kolana, panika w oczach, krótki urywany oddech. To mniej więcej objawy paniki, jakiej doznałam tym razem. Skąd mi się to wzięło? Nie mam pojęcia. Grunt, że ledwie zdążyłam odsapnąć po jednym locie, a już był powrót, po którym dobre kilka dni dochodziłam do siebie. Sama siebie nie poznaję, bo kiedy ostatni raz leciałam (no dobra, co z tego, że prawie 10 lat temu) i to z przesiadkami czyli 4 razy w ciągu 3 dni, nie miałam takich niezapomnianych wrażeń.
I kiedy ja trzęsąc się w fotelu, zaciskając oczy i ręce na poręczach fotela podczas startu, słyszę wesołe "mamo, zobacz przez okno, jaka piękna ziemia!", nie wiem czy się cieszyć, że moje dzieci fajnie się bawią czy płakać nad sobą. 

Cóż, lot w powietrzu, w metalowym pseudo ptaku na wysokości 10 km, nie jest dla mnie widocznie czymś naturalnym. Fakt oderwania się od ziemi mnie przyprawia o palpitacje, a oczami wyobraźni widzę jak spada w dół. Jednym słowem zestarzałam się, a wszystkie moje lęki wychodzą na wierzch z 10-krotną siłą, niż wtedy, kiedy byłam 20- letnią dziewczyną, która bardziej beztrosko patrzyła na świat. I w takich chwilach, i chyba tylko takich trochę mi jej brak.
Czytaj dalej...
BeeMammy © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka edytowany przez BeeMammy