Na pewno nie raz widziałaś dziecko, które urządza tzw. "scenę". Wrzeszczy, rzuca się na podłogę, nie daje się wziąć na ręce, kopie, gryzie, wyrywa się. I co sobie wtedy myślisz? Budzi to Twoje politowanie, współczucie, zdziwienie, zgorszenie? A może wydaje Ci się to całkowicie normalnym zjawiskiem, które po prostu się zdarza, a dziecko własnie przechodzi "bunt dwulatka"?
Młodszy Urwis jest dzieckiem z charakterem. Co przez to rozumiem? Że generalnie trudno mu coś wytłumaczyć, nie ustąpi ot tak, tylko dlatego, że mama prosi, a tym bardziej karze. Czasami działa sposób odwrócenia uwagi, ale też nie zawsze. Krótko mówiąc, nie jeden "życzliwy" nazwałby go "rozpuszczonym bachorem". Od jakiegoś czasu wyjątkowo często testuje matki cierpliwość i wyznaczane mu granice. I jak dotąd zwykle swoje despotyczne skłonności pokazywał w domu, tak ostatnio postanowił wystawić matkę na próby cięższego kalibru.
Urwisom lodów się zachciało, więc matka po jednej gałeczce sprawiedliwie kupiła. Dzieci niczym aniołki grzecznie siedziały i jadły, a potem poprosiły grzecznie matkę o rurkę ze śmietaną. Matka prośbom ulega, w końcu co tam rurka ze śmietaną, a niech mają, a co tam! I tu zaczyna się problem. Młodszy się rozmyślił, on już nie chce rurki, on chce cały pucharek lodów z obrazka!
Nie wiem, może poziom cukru po tej gałce mu skoczył, a może jego wrodzona przekora się odezwała, ale nie i już. Matka pucharka nie kupiła, bo rurkę chciał przecież, ale ok, dziecka do rurki zmuszać nie będzie, skoro mimo namów nie chce, to nie. Rurkę sama zjada... I gdyby przewidziała, co dalej nastąpi, to ta zakichana rurka by jej ością w gardle powinna stanąć. Rurki nie ma, starszy swoją skończył, więc zbieramy się, ale... O nie, nie licz matko, że tak łatwo pójdzie, bo JA, osobnik z natury przekorny, jednak tę rurkę chcę! I masz matko dwa wyjścia:
1. rurkę kupić dla świętego spokoju
2. rurki nie kupić
I pewnie się domyślacie, które wyjście matka wybrała. Matka rurki nie kupiła... I tym samym dziecko zrobiło przedstawienie, które nie jeden zgorszony widz może powtarzać kolejnym pokoleniom.
Mimo tłumaczeń, że rurki nie chciał, mimo prób odwrócenia uwagi postanowił najpierw się obrazić i nie iść. Matka stoi i spokojnie czeka, bo na siłę szkoda prowokować do awantury i niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę. Aż jakaś pani postanowiła mojemu synusiowi co nieco wytłumaczyć, żeby grzecznie z mamą poszedł. I tu się zaczęło...
Myślę, że moje dziecko nie toleruje wtrącania się obcych w jego sprawy, więc postanowiło narobić wrzasku. Matka na ręce wzięła, póki boi się obcych, to z nią pójdzie, ale za daleko to nie. Po paru metrach, gdzie matka potrzebuje kupić pieczywo, latorośl postanawia się rzucić na podłogę, zwracając tym samym na siebie (i matkę) uwagę jakiś 6 osób w kolejce i wszystkich przechodzących, mimowolnych widzów. Dziecko nie słucha, nie chce być ani na rękach, ani w wózku, ani stać, będzie leżał i wrzeszczał, bo niestety płaczem to nazwać,to za mało. Nie wiem, czy z litości nad dzieckiem, czy nad nad nią samą, ale przepuszczona w kolejce matka szybko chleb kupuje, dziecko z podłogi zbiera i się ewakuuje. Niosąc (raczej niemal wynosząc pod pachą) wrzeszczące, kopiące, gryzące i drapiące stworzenie.
Po paru minutach i zapięciu już w wózku i wyjazdu na powietrze, Urwis się uspokaja. Jeszcze chlipie cichutko, wpina się matce na kolana, obejmuje ją za szyję i na swój sposób przeprasza. A matce płakać się chce... Z bezsilności, wstydu, żalu, a może z tego, że na ten czuły gest, mija jej złość?
Czy to próba sił, sprawdzanie ile mu wolno, ile matka wytrzyma? Mimo wszystko matka dalej uważa, że dobrze zrobiła, że drugiej rurki nie kupiła. Przecież to nie obiad, gdzie matka wszystko pod nos podtyka, żeby tylko dziecko cokolwiek zjadło, w końcu mogłaby wogóle takich słodyczy nie dawać...
Jednak dwójka dzieci ma w tej sytuacji podstawowy plus: matka, podczas całego zajścia zupełnie się nie przejmuje ludźmi, którzy mogą cmokać ze zgorszenia pod nosem, że matka sobie z dzieckiem nie radzi, albo go wychować nie potrafi. Przy pierwszym byłaby jednak bardziej przejęta, tym co ktoś sobie mógł pomyśleć, niż faktem, jak silny charakter ma jej dziecko. Potrafi zachować zimną krew, ale do domu dociera wyczerpana. Niestety bardziej psychicznie, niż fizycznie...
Znam te sytuacje bardzo dobrze i rozumiem:)
OdpowiedzUsuńDzisiaj byłam świadkiem podobnej sytuacji w sklepie, aż mama powiedziała do synka "ty mały terrorysto" a Lila zapytała mnie "mamo, a dlacego ta pani powiedziała ty mały terrorysto"? uśmiałam się. Najważniejsze to nie zwracać uwagi na ludzi, którzy się przyglądają ;) nie ma co czuć żalu, wstydu - to małe dziecko i jak niektórzy patrzą z politowaniem na jego zachowanie to ich problem ;) Ja choć rzadko mam takie ekstremalne sytuacje, to zawsze staram się oddzielić od "gapiów" i w tej chwili liczy się dla mnie córka i staram się jakoś tłumaczyć, opanować sytuację ;)
OdpowiedzUsuńTeż byłam kilka razy świadkiem takich sytuacji, mnie one na szczęście ominęły, zobaczymy jak będzie z córką, bo już widać, że rośnie mi mała indywidualistka, która ma swoje zdanie...czas pokaże, pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńU nas ostatnio ciągle takie różne histerie, a co ciekawe sławny "bunt dwulatka" przeszedł spokojnie, za to teraz mamy bunt czterolatka non-stop ;)
OdpowiedzUsuńGdzies slyszalam, ze bunt deulatka moze trwac do piatego roku zycia nawet:)
UsuńOj znam to z codziennego zycia ale wiem też że z czasem bunty i walka o swoje racje przybieraja na sile. Tak to już w życiu bywa, że te małe bunty mają nas rodziców przygotować na ten największy bunt nastolatków
OdpowiedzUsuńTo az sie boje
Usuńu nas jest podobnie mimo iż nasz terrorysta ma już prawie 6 lat. tyle, że ja nie ustępuję, za to pan tata zawsze. i wiem, że to źle. ale co ja mogę zrobić?
OdpowiedzUsuńU nas tata tez predzej sie da urobic. I co ja moge faktycznie...? Tez nie wiele.
UsuńOj tak, również skądś to znam. Ostatnio Bąbel wyłożył się z krzykiem na podłodze na poczcie, bo nie pozwoliłam mu wejść za kontuar, za którym siedziały pracujące tam panie (w końcu to ich miejsce pracy, więc pewnie nie życzą sobie, żeby jakieś dziecko im tam przeszkadzało - to jest dla mnie oczywiste). Ale co było dalej? Ano nic - im większy spokój zachowałam i im bardziej ignorowałam taką sytuację, tym bardziej Bąbel tracił zainteresowanie odstawianiem swoich scen. Poleżał trochę, a potem sam wstał i bez żadnego protestu wytrwał do końca dokonywanej przeze mnie płatności. Niestety, nie zawsze tak się udaje - i moja cierpliwość niejeden raz już została wystawiona na wielką próbę.
OdpowiedzUsuńChyba taka historia prędzej czy później przydarzy się każdej matce. O ile kiedyś bym się przejęła, że wszyscy na nas patrzą, dzisiaj już się uodporniłam. Nawet ostatnio mój synek urządził taki pokaz w sklepie, że nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać, ale przyznam szczerze, że ciśnienie nieźle mi podniósł.
OdpowiedzUsuńNo cisnienie to podnosi i to bardzo
Usuńsamo życie :)
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, że takie sytuacje są wpisane w codzienność każdej Mamy...tylko częstotliwość i stopień zaawansowania fochów się zmienia. W mojej Trójce prym w tej kategorii wiedzie średnia córeczka. To mistrzyni manipulacji, stawiania na swoim i upartości w stopniu nie-do-przejednania! Od małego był z nią prawdziwy cyrk na kołkach, dlatego już się nauczyłam z nią postępować. I w sumie mogłam zawsze tupać nogą, być konsekwentną i rurki nigdy przenigdy nie kupić..Ja jednak znalazłam na to sposób...Ot po prostu nauczyłam się wyprzedzać jej focha..Jak? Milion razy pytam, polecam różne opcje i magluję temat tak dług, aż sama dochodzi do wniosku, że to jest akurat rzecz której Ona sama potrzebuje jak powietrza...Wtedy zdania już na pewno nie zmieni. Często działam na nią też elementem zaskoczenia -to prawie zawsze działa:) Na przykład daję pieniążka, żeby sama sobie kupiła to o co tak zaciekle walczy:) Generalnie można powiedzieć, że w ten sposób jej ustępuję, a moim zdaniem to swojego rodzaju kompromis, bo ani nie podcinam jej skrzydeł, nie ograniczam jej osobowości swoim "bo tak", ani też nie daję jej odczuć, że postawiła na swoim...Trochę wymaga to gimnastyki, ale moim zdaniem warto, bo po prawie 2 latach prób i roku umiejętnych negocjacji na szczycie udało mi się osiągnąć sukces:) I fochy już nie stanowią problemu:)A wstydu najadłam się chyba z milion razy i odebrałam chyba z 5 milionów złowrogich spojrzeń:)
OdpowiedzUsuńMoj mlody jeszcze za mlody i za dziecinny na takie techniki ale w przyszlosci cos podobnego bede musiala wdrozyc
Usuń